Czasem mawiam, że od hipokryzji dostaję wysypki na twarzy. Zwykle jednak traktowałam to powiedzonko jako złośliwą metaforę. A tu zaskok pełen- słowo stało się ciałem, cała twarz w swędzących wykwitach i czerwonych grudach. Smarowałam taka pianką, która przynosiła ulgę w swędzeniu, ale jako bonus bardzo wysusza skórę.
Coś trza było zaradzić, a że moja toaletka chwilowo jest równie uboga, jak moja kuchnia, więc po konsultacjach z wujkiem Google padło na metody babuni.
Na pierwszy ogień- ścieranie suchej łuski, która mi się ostała po kuracji pianką. Fusy od kawy.
Efekt znakomity- twarz gładka, skóra napięta, siny kolorek znikł.
Następnie- rozgniecione, zmiękczone płatki owsiane, wymieszane z sokiem z cytryny i olejem lnianym, lekko ciepłe- na twarz.
Buzia już prawie jak jabłuszko.
Jeszcze zaaplikuję sobie kilkanaście godzin snu i będę jak nowa.
Przy okazji przyjrzałam się sobie krytycznym okiem i doszłam do wniosku, ze jednorazowy zabieg nie wystarczy, że niestety trzeba powtarzać, co mnie nie cieszy zbytnio, ponieważ te wszystkie czynności sa cholernie nudne.
Na początek postanowiłam zrzucić ( a nawet wyrzucić ) dres, w którym co prawda czuję się dobrze i bezpiecznie, no i jest mi ciepło, to jednak moje dupsko dostaje optycznie kilka kg więcej.
Tak więc- precz z dresem. Właśnie jestem na etapie obmyślania nowego domowego stroju, który by łączył w sobie wygodę oraz jakiś schludny wygląd.
Po drugie- włosy! Domagają się strzyżenia, albo choć pomysłu na nieład.
Po trzecie- torebka- już wyrzuciłam wielkie torbiszcze, w którym miałam pokój z kuchnią i łazienką- scyzoryk, tabletki, grzebień, notesy, 3 portfele ( mój, lubego i nasz- wszystkie puste), cukier i sól w jednorazowych dozach, klucze, śrubokręty nawet, maskotkę, którą zamierzałam dać przy najbliższej okazji Księżniczce, jakieś inne ciulstwa, co nie wiem kiedy mi się nazbierały. Luby dostał przykazanie, żeby swoje badziewia nosił sobie sam ( okulary, klucze, dokumenty, portfel, chusteczki, leki), oczywiście się oburzył, co jest o tyle dziwne, ze zawsze jojczy, że on nie umie nic w mojej torebce znaleźć. Jak dla mnie może sobie nosić swoją, albo chodzić z reklamówką. Ja mam teraz zgrabniusią torebeczkę a w niej przegródki i wszystko wiadomo gdzie co jest.
Jak na początek to myślę, że nieźle.
Teraz mi potrzebny jakiś grafik, co, kiedy mam wykonywać, oraz jaką część ciała poddawać pielęgnacji. Bo takie fusy na przykład - wyczytałam, że dobrze tez robią na "niemanie" cellulitu. I git :) Bo ja go wcale nie chcę mieć.
Albo stopy- to dopiero jest nudna czynność.
Albo malowanie pazurów.
Przy tym wszystkim nie zamierzam rezygnować z mojej normalnej aktywności, więc jakiś harmonogram mi pilnie potrzebny.
Obmyślam też logistykę tego działania- czy na przykład, kiedy na mojej twarzy jest maseczka w luźnych płatków owsianych, która ma nieprzyjemny zwyczaj spadania z twarzy, co znowu nie jest specjalnie dobre dla laptopa, mogłabym np uprać sobie rajstopy?
Bardzo lubię tę Twoją kreatywność i inwencję, nie tylko kosmetyczną, ale i życiową. I Twoje poczucie humoru :) I wogóle Ciebie lubię, ale to już wiesz :)
OdpowiedzUsuńNie wiem, co napisać...
OdpowiedzUsuńWiem, że mnie lubisz, ale nie wiem za co...
Buzi :)
no to już wiem, że agik to agik :)
OdpowiedzUsuńrajstopy może niech poczekają na czas po płatkach na paszczy a w trakcie płatków możesz np leżakować czytając yyyyyy książkę. Tak.
:)
ooo, a jak mnie znalazłaś?
OdpowiedzUsuńHeja :*
Właśnie płatki w oczy tez wchodzą.
Ja myślałam, ze zapodam se płatki i zajmę się czymś konstruktywnym, ale nie za bardzo :)
znalazłam bo gdzieś komenta zostawiłaś :)
OdpowiedzUsuńnie szpiegowałam Cię bo nie miałam pojęcia, że blogować Ci się zachciało :)
No, zachciało mi się :)teraz sierotą jestem, to sobie wiję gniazdko :)
OdpowiedzUsuńNo u mnie :)
OdpowiedzUsuńAgik nie jesteś sierotą masz mnie :)
U miauki też komentowałam, ale jakoś dawno.
OdpowiedzUsuńNo i wcześniej komentowałam tak sporadycznie, ze nie pamiętałam nawet jak się zalogować
:*