środa, 29 września 2010

Potrzeba wykrzyczenia swojego wkurwienia

Pani Doktór mi powiedziała, że somatyzuję emocje.
Cokolwiek by to nie znaczyło, obawiam się, że to niedobrze...
Piszczy mi w uszach, łupie mnie w krzyżu, mrowią mi stopy.

Będę krzyczeć!!!!

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!

!@#$%^&*() ( tutaj zadaję kłam twierdzeniu, jakobym nie potrafiła wyrażać się bez wulgaryzmów)

Jak ktoś chce sobie ulzyć, to zapraszam...

poniedziałek, 27 września 2010

Kruk krukowi oka nie wykole

I tak sobie myślę, że niezłe obyczaje panują wśród kruków...
I jeszcze, ze może by tak porzucić przekonanie o byciu wybranym narodem ( Wybranym Narodem, w skrócie WN) i zacząć brać przykład z kruków?

Jak mi wkurw, zażenowanie i poczucie wstydu przejdzie, to dopiszę resztę....
Wkurw na ciasnotę umysłową, ksenofobię, przekonanie o wyższości, pogardę...

http://nonsensopedia.wikia.com/wiki/Polak
Nie takie krzywe to zwierciadło...


Link od Alfy
http://tymochowicz.net/2010/09/26/w-obronie-prezesa-jaroslawa-kaczynskiego/

niedziela, 26 września 2010

Napowietrzanie szafy :)

Dwa ostatnie dni spędziłam na porządkowaniu ubrań.
Wyniosłam na śmietnik dwa worki, takie jak do gruzu swoich ubrań i jeden worek ciuchów lubego. Tej samej wielkości worek wypełniły bawełniane koszulki, do potargania, na ściery i szmaty. Dwa worki- wybrał sobie tata.

Przeprowadziłam ostrą selekcję- jak czegoś nie miałam ubranego przez ostatni rok- sru, do wywalenia. Bez sentymentu, ze jak ostatnio miałam ta spódniczkę, to tak pięknie księżyc świecił, bez przewidywania, że przytyję, albo schudnę. Pasuje- jedna sterta, nie pasuje- wypad do hasioka.
To co pasuje- jeszcze raz do przejrzenia- podoba mi się dalej- zostaje, mam wątpliwości- sru do wora.
Całe lato chodziłam w kilku spódniczkach i jednej sukience. Wiedziałam, ze mam inne, wygodne, ładne, kobiece, ale nie umiałam znaleźć. Teraz znalazłam. Fajnie, tylko szkoda, ze właśnie się skończyło lato.

O dziwo, luby, który jest zadeklarowanym chomikiem i czasem mam wrażenie, ze wyrzucenie czegokolwiek odczuwa, jako ból fizyczny- poszedł w moje ślady. Najpierw zrobił segregację co do rozmiaru. Po krótkiej walce, skutkującej najwidoczniej dogadaniem się z własnym ja ;)- rosły sterty- do wydania, lub do wywalenia. Kolejna selekcja- robocze, do spania. Znów krótka walka ze sobą, dogadywanie się z własnym ja- i sru ;)

Paradoksalnie - w końcu mam co na siebie włożyć :)
Mam poukładane, dostęp do wszystkiego, posortowane na ubrania letnie i jesienno-zimowe, na codzienne i uroczyste. Uroczyste- na oficjalne i galowo- balowe.

W szale robienia porządków wywaliłam tez dwa kartony barachła, z którymi nie mógł się rozstać mój chomik.

Po moim piątkowym dole nie ma śladu, tylko trochę gnaty bolą, za to czuję się spełniona i... pełna zapału do napełniania świeżo opróżnionych szaf :D

czwartek, 23 września 2010

Jak się ciulem urodzisz to kanarkiem nie zdechniesz...

... czyli jak Agik robiła pizzę.

Pizza chodzi za mną już od paru dni. Nawet miałam zagniecione ciasto drożdżowe, bo robiłam kiełbaski w cieście.
To miała być pizza idealna, pizza marzenie...
Z lesnymi podgrzybkami, duzymi listkami oregano, fetą, kolorową papryką i gruba warstwą ciagnącego się sera, domowym sosem pomidorowo- paprykowym na idealnie cienkim chrupiacym cieście. Koszmar senny każdej odchudzającej się. Milion kalorii.
Myslę sobie, że zrobię tak, jak w knajpie: rozwałkuje placuszek, posmaruję sosem, przesmażone grzybki, feta w kosteczkach, paski papryki na to ser i na to znów sos. Brzegi wywinę. Nie mam ani pergaminu do pieczenia, ani folii aluminiowej, bo to nie są rzeczy niezbędne, a z kasą bardziej niż krucho. Ale se myslę: spód się spiecze, wiec bez problemu wyciągnę juz upieczoną.

I tak zrobiłam. Ułozyłam na blasze (tej od piekarnika), włożyłam do środka. Po minucie mnie tknęło, ze chyba cos nie tak zrobiłam. Wyjęłam blachę ( tylko w jednym miejscu się oparzyłam) i patrzę- co nie tak zrobiłam.
Nie wysmarowałam blaszki tłuszczem ;(
Forma, która powstała, kiedy odrywałam cienkie ciasto od blaszki nie przypomina pizzy. Nie przypomina również calzone. Pieroga też nie. To taka pośrednia forma pomiędzy roladą a pierogiem.

Czasem się zastanawiam, jakim cudem udało mi się zdać maturę, już nie mówiąć o studiach.
Fakt, ze sztuka robienia pizzy nie jest przedmiotem nauki na wydziale socjologii, ale jakas elementarna inteligencja przydaje się bardzo.

A pizza może będzie jutro...

wtorek, 21 września 2010

Tylko internet?

To miała być odpowiedź do komentarza Maddaleny, ale wyszło długie i mi wyrzuciło, jako "too long":)

Maddaleno
Co do logowania, to spróbuj tak: prawie na każdym blogu jest takie okienko: "obserwatorzy" i na dole "zaloguj" spróbuj w to kliknąć, powinno Ci się rozwinąć okno do rejestracji nicka- to jest opcja na większość blogów.
W tym samym oknie jest szablon do utworzenia własnego bloga- to coś, jak ubieranie choinki ;)
Wybierasz sobie świecidełka, kolorki, jakie Ci się podobają, naciskasz guziczki, wybierasz, piszesz.
I już :)

Co do samego pisania- mnie się długi czas wydawało, ze formuła bloga nie jest dla mnie jakoś szczególnie atrakcyjna, nawet niespecjalnie chętnie komentowałam, choć sa blogi, które czytam w miarę regularnie od co najmniej 4 lat ( witwicka blog- polecam)i to czytam z wielka przyjemnością.
Po tym, jak mi się przelało, zbrzydziła mnie hipokryzja, dosrywanie i gnojenie i właściwie zostałam "sierotą" to najpierw myślałam, ze sobie odpuszczę całkiem neta i tylko będę raz na jakiś czas wisieć na gg. Ale tak się nie da. Przynajmniej ja nie umiem. Po takiej aktywności z jakiej jestem znana, przerzucić się tylko na robienie przelewów, kalkulacji dla urzędów i prasówkę- no, ciężko. To se umyśliłam, że będę pisać bloga. Tylko wtedy nie wiedziałam, że to tak wciąga, hi
Nie sądzę, żeby to była moda, bardziej potrzeba wypełnienia miejsca po czymś, co było ważne, ale znikło, zostawiając po sobie dziurę.

Poza tym, zakotwiczając się gdzieś w jakimś miejscu zostawia się za sobą ludzi, czy tez wyobrażenie o nich. Maddalenę ciągle widzę z czesanymi przez wiatr długimi włosami i w powiewającej pelerynie ;)
Ciężko przekreślić tyle chwil, kiedy człowieka się poznaje, a jakimś stopniu uczestniczy w radościach i smutkach, coś wspólnie przeżywa. Ja nie umiem, przynajmniej.

A co do czasu ;) nie bez znaczenia jest to, ze się ma internet w domu :)


A tak nie koniecznie na temat ;)- kto wymyślił internet? Może to temu gościowi należałoby postawić pomnik. Na przykład na Krakowskim Przedmieściu... I niekoniecznie musiałby być w kształcie krzyża.

niedziela, 19 września 2010

W czasie deszczu dzieci się nudzą

W słoneczna pogodę też.
Kilka dni temu młodzież wysmyczyła na dach przystanku autobusowego fotel i podpaliła go. Pochowani w krzakach, obserwowali, jak przyjechała straż pożarna ( przyjechali w ciągu 4 minut) i gasili pożar.
Przed chwilą podpalili jakiś plastik, bo unosi się czarny słup dymu. Schowani pod wiata trafoka, obserwują i się cieszą.
Nie ma soboty, żeby wracająca z baru młodzież nie zdemolowała aut. Czasem rysują karoserię gwoździami, czasem wyrywają lusterka i tłuką, czasem wyrywają anteny, czasem tablice rejestracyjne, bywa, że wchodzą na dach i skaczą po nim.
Czasem rzucają się koszami na śmieci, czasem je podpalają, czasem tylko wysypują zawartość.
Dodatkowe patrole policji tylko częściowo zapobiegają tym wybrykom.

Jeszcze kilka lat temu to było spokojne osiedle. Restrukturyzacja kopalni sprawiła, że z normalnych ludzi zrobili się menele. Założenia restrukturyzacji: górnicy, zrezygnuja z pracy i wezmą odprawę ( ok 40 tys zł) lub zrezygnują z pracy i będą pobierać ok 80% wynagrodzenia, przez okres 5 lat. W tym czasie nie moga podjąć żadnej pracy, co najwyżej założyć własną działaność gospodarczą.
Efekty- ci, co wzięli odprawę, przez pól roku, czy rok balowali, potem pieniądze się skończyły, ale problemy- niekoniecznie, pracy brak, zajęcia brak, chlańsko umila życie. Ci, co skorzystali z tej drugiej opcji- chleją. Co ma zrobić mężczyzna w sile wieku, który nie może podjąć pracy, bo straci prawo do emerytury? Nasza sąsiadka w ten sposób przeniosła się na drugi swiat- zachlała się na smierć. Bezpańskie dzieci chodzą i robią głupoty...
O naszym osiedlu raz na jakiś czas robi się głośno- chyba rok temu zazdrosny chłopak zabił 19- latkę, ciało porzucił w krzakach.
A chyba 3 tygodnie temu pan oszalał i zaczął strzelać do ludzi. Postrzelił 7 osób. Pewnie widzieliście w telewizorze. To 200 metrów od mojego balkonu się działo. Akcja antyterrorystów robiła wrażenie i wyglądała imponująco, co nie zmienia faktu, że szkoda człowieka, który gdzieś się w kłopotach zagubił...

Ot taka obserwacja w niedzielne popołudnie, jak to głupie działania władz potrafią zdegenerować i zepchnąć na margines społeczność, wraz z jej etosem i kulturą.

sobota, 18 września 2010

Czasami...


Niezbyt często, ale czasami się zdarza tak, ze świat jest absolutnie doskonały.
Rano budzi Cię głos lubego, który przypomina, ze do pracy trzeba iść, woda w wannie przygotowana do kąpieli i ulubiony kubek z kawą też czeka. Patrzysz na niego i widzisz w jego oczach czułość i jakąś taką troskę i Ci się natychmiast przypomina, czemu z nim jesteś już przeszło 16 lat.
W drodze do pracy, stoisz w korku i jakoś tak się cieszysz, ze niedługo będzie droga oddana do użytku i znów się świat troszkę przybliży.
Mijasz ludzi, jakichś takich pogodnych, życzliwych, gdzieś się spieszą, mają już pewnie zaplanowany wieczór.
Widzisz jak powolutku w lato zaczyna się wkradać jesień. Na razie jeszcze małymi kroczkami, tylko jarząbek ubiera się w kolorowe liście, ale już i światło nie jest takie ostre, tylko takie, jak na starych fotografiach-bardzo delikatnie zaciera kontury, właściwie, jak się nie przypatrzysz, to różnica może umknąć.
Odbywasz zaplanowane spotkania, rozmawiasz chwilkę z klientem, który wybitnie pozytywnie zdaje się oceniać Twoja pracę, chwilka rozmowy o życiu i o pogodzie, umawiasz następne spotkanie za 2 tygodnie, pozdrowienia i jedziesz z powrotem.
W drodze powrotnej robisz zakupy, kupujesz chleb ze spieczoną skórką i już wiesz, ze włoski na karku Ci się podniosą, kiedy będziesz go kroić, a małe drobinki będą odskakiwać. I cieszysz się że na ten chleb udało się zarobić. Kupujesz owoce i wino, na które nie za bardzo Cię stać, ale co tam...
Nie musisz się spieszyć tym razem, więc masz czas, by stanąć przy rowie, przy którym w jakiś absurdalny sposób rozrósł się rozchodnik- pewnie to uciekinier z ogródka. Do rozchodnika, który niedługo ozdobi Twój stół, parenaście kilometrów dalej- jak znajdzie się dogodne miejsce by na chwilę zostawić auto, dozbierasz gałązek ligustra.
Wracasz do domu i już wiesz, że czeka Cię tyyyyyle dobrego: będziesz coś pichcić wspólnie z lubym, masz czas na pranie, telewizję, książkę, rower- ilość możliwości wydaje się nieograniczona.
I wino.
Jak na zawołanie, w tym doskonałym dniu, w Twojej skrzynce, w której zwykle mieści się spam i monity z elektrowni, tym razem czeka list, na który długo się czekało. Taki dobry list.
Otrzymujesz też inne wiadomości- dobre, ciepłe, serdeczne, które mówią, jak to fajnie jest być razem, robić coś razem.

W tą ciepłą i puchata sobotę zostawiam Was z piosenką
http://www.youtube.com/watch?v=dcpr9cvwgxA i ligustrowym bukietem

Miłego!

Piosenka od Grażyny:

http://www.youtube.com/watch?v=ThT7F-1srFk

wtorek, 14 września 2010

Najpierw Was obgadam, a potem Was zjem :)

Taką zabawę wymyśliła kiedyś koleżanka z forum psycho. Z jaką potrawą kojarzy się nam dana osoba. Pomysł sobie pożyczyłam bez pytania.
No cóż - kolejna noc bez spania przede mną, jakoś się muszę zabawić...

Przy okazji ułożę menu ;)- w końcu to moje ulubione zajęcie

Aguś- to taka mała zabawna przekąska amouse-bousse ( tak to się nazywało?) babeczka z pełnej mąki, z kremem z serka z ananasem z lidla, ale w formie musu, z kokardką z szynki.

Kojonkosky jest jak chutney ze śliwek. Smak niby dobrze znany, słodki - ale zaszczypać tez potrafi imbirem i zakwasić octem. No i pasuje do wszystkiego ;)

Lukrecja jest jak pomidor z morską solą wędzoną- szybka i zaskakująca.

Alfa jest jak chleb- można by pomysleć, ze to cos najzwyklejszego na świecie, ale w zalewie podróbek, ten chleb nasz jest jednym z największych cudów. Prawdziwy chleb to jedna z najszlachetniejszych i najbardziej szczerych rzeczy na świecie.

Grażyna jest jak bulion- podstawa wszystkich dań. Swojski, a jednocześnie światowy. Dzieło samo w sobie i skąłdnik innej jakiejś całości. Mieszczący w sobie wiele treści- kolorowe warzywa, egzotyczne przyprawy. Punkt wyjścia i punkt dojścia ;)

Jaśka- to prawdziwe kołduny litewskie. Bez żadnych skrótów, ze treść przemielona, czy coś w tym stylu. Bezpieczne i soczyste.

Anovi jest jak włoskie danie, które gromadzi rodzinę przy stole. Niesie ze sobą zapach wakacji i słońca. I w ogóle całe pachnie tymiankiem i bazylią. Makaron z cukinią i suszonymi pomidorami z oliwą z pierwszego tłoczenia.

Antoni ;) pieróg tatarski- i juz nigdy nie będzie inaczej ;) - wielowarstwowy, puchaty, egzotyczny, staranny, soczysty, tajemniczy.

Inga jest jak woda. Krystaliczna, zimna, kojąca. Z cieniusieńkim plasterkiem grejfruta.

Tusiaczek- nie umiem się zdecydować, ale najbardziej chyba indyjskie samosy- tez pachące dalekimi podróżami i tajemniczymi historiami.

Mysia jest jak babka cytrynowa- dobrze znana, ale wcale nie taka słodka.

Tabathea jest jak konfitura z truskawek, ale z dodatkiem chili. Duże kawałki owoców, wielka prawda i poczucie bezpieczeństwa.

Smakosia, jak torcik rafaello, delikatna i zwiewna

Thuria- Ty już wiesz ;))) tiramisu- eleganckie, seksowne jak czekolada i subtelne.

Marla jest jak kosz z owocami. Błyszczące i matowe. Zmysłowe, pełne miękkich linii. Słodkie, ale i wiśnia się tez trafi.

Miauka jest jak młode wino z jeżyn. Wchodzi jak soczek, nie przymula, ale potrafi całkiem nieźle narozrabiać.

Maddalena to zielona herbata- wycisza, relaksuje, niesie za sobą skojarzenia tajemniczych rytuałów, dalekich krajów.

Nie mogę się zdecydować czy Zmorka to grzybki w occie ( oj napatrzyłam się), czy mamine szybkie ciasto drożdżowe?

Fil- nie wiem, czy pamiętasz, jak Cię kiedyś skojarzyłam, ale teraz mi się wydaje, ze coś innego, tylko jeszcze nie wiem, co :)Kwaśne jabłko chyba. Jeszcze musze pomyśleć.

Beata jest jak pasta chili. Mocno piecze, ale potrafi współpracować.

Athina- też muszę pomyśleć. Najpierw pokojarzyłam te ogórki, ale cos mi się zdaje, ze to za mało i zbyt jednostronnie. No chyba, że z miodem. ;)

Chyba nikogo nie obraziłam, co?

poniedziałek, 13 września 2010

Dość jojczenia i smarkania!

Zaświeciło słońce i wlała się we mnie jakaś nowa nadzieja.
Że mimo wszystko jakoś to będzie dobrze, że jakoś się poukłada, że może ta sieć będzie jednooka, a ja jakoś przez to oko...

że może warto wierzyć, nawet jeśli ta wiara głupia jest i zielona.

że warto wierzyć w człowieka.

O Pani Stasi już pisałam.
Ale to nie był jedyny przypadek, kiedy doświadczyliśmy bezinteresownej pomocy obcych ludzi.
Jechaliśmy kiedyś do Kłodzka, do klienta.
Jakieś 40 km przed Kłodzkiem zesrało nam się sprzęgło w aucie.
Przyjechał po nas ten nasz klient i sholował nas. To, ze w czasie tego holowania godziłam się już ze Stwórcą- to drobiazg ;) Jeśli jechaliście kiedyś ze Złotego Stoku do Kłodzka- to wiecie ;) - górki, zakręty, my na sznurku, a prędkość- kiedy zwalniał- 120 km/h ;)
Myślałam, że ze strachu się skicham :D
Jak dociągnął nas to nam kołpaki od kół poodpadały od gorąca :D

Ale to była dopiero połowa problemu- był długi weekend, my bez szczoteczek do zębów, majtów na zmianę, no bez niczego, w końcu jechaliśmy tylko na kilka godzin.
Nasz klient wywiózł nas na agroturystykę do swojego znajomego, zebysmy nie musieli płacić wielkich sum za hotel w miescie. Znajoma mówi- oj, to pewnie nie macie w czym spać, ja tu mam takie gościnne piżamki, nowe, nieużywane, po co macie kupować, ja to potem wypiorę i będzie.
Nosiłam wtedy szkła kontaktowe i jakoś je trzeba było zabezpieczyć, bo "serwisu" do szkieł tez przeciez nie miałam. Poszłam do apteki, żeby kupić sobie sól fizjologiczną. I pan Aptekarz mówi- niech pani zaczeka, ja zadzwonię do żony, ona tez nosi szkła kontaktowe, coś mi się zdaje, że ma taki zestaw startowy do pielęgnacji szkieł. No i zadzwonił, żona przyjechała, przywiozła mi ten zestaw i nie chciała pieniędzy. Mówi- może kiedyś ja też będę w potrzebie i wtedy moze do mnie to wróci.
Majty, mydło, szczoteczki kupiliśmy, odpoczywaliśmy w okolicach Kłodzka przez długi weekend, a po weekendzie znajomy naszego klienta naprawił nam sprzęgło, za naprawę wziął 100 zł i jeszcze dał jeść.

Mam wrażenie, że ludzie lubią pomagać, lubią być życzliwi, tylko czasem... hmm... wstydzą się?
Może boją? że zostaną wykorzystani, wyśmiani?

I jeszcze mała prywata: czy ja moge prosić Maddalenę, żeby napisała do mnie na maila?
Względnie, jakichś dobrych ludzi, którzy adresem Maddaleny dysponują i podzielenie się nim?
agim@onet.eu

niedziela, 12 września 2010

Smutno mi, Boże...

Smutno mi, Boże
Gdy się spac położę
Po łóżka brzegu
Ida pchły w szeregu
Na mysl, ze jedna z nich
Ugryźć mnie może
Smutno mi, Boże

Autorstwo tego wybitnego dzieła literackiego przypisuje sobie mój tata...
ale z nim to nigdy nic nie wiadomo...

Kurcze, żebym chociaz miała jakiś ważny powód...
Zawszeć taki egzystencjalny smutek lepiej wygląda, niz taki zwykły smutek.

No i fochy mam. Wcale nie jakies małe foszki, tylko fochy wielkie jak słonie.

No to tyle.

piątek, 10 września 2010

Pani Jadzia z mięsnego, czyli o kontroli społecznej

Zastanawiałam się nad nad tym, jakimi nieformalnymi sposobami grupa podporządkowuje sobie jednostkę.
Moja nieżyjąca już babcia, po śmierci dziadka, do końca życia pozostała we wdowieństwie. Kiedyś to liczyłam- mężatką była cos koło 20 lat, a wdową- przeszło 40!!! Pytałam się babci, czemu nie wyszła powtórnie za mąż, bo przecież tzw "starających się" miała wielu i wszystkich ich goniła. Babcia mi powiedziała, że zawsze się obawiała, że przykleją jej łatkę baby latającej za chłopami. A mówię: ale babciu!!! wdową zostałaś w młodym wieku, przecież nie zabiłaś swojego męża, tylko sam był zszedł, zostawiając cię bez środków do życia, nie było żadnych religijnych przeszkód, bo przecież się nie rozwiodłaś, tylko owdowiałaś, mogłaś odczekać przepisowy rok żałoby, a choćby dwa, a nawet 3 i ułożyć sobie życie z jakimś miłym panem. No widzisz, dziecko, ale panie by mnie obgadały ( dopisek mój: a pani Jadzia z mięsnego by tez była zgorszona)
Pamiętam, że oczy miałam jak spodki, bo mi by nie przyszło do głowy, żeby aż tak się podporządkować komukolwiek z tak błahego powodu.

Człowiek- bydełko towarzyskie, rzekł Arystoteles. Lubimy być w grupie, lubimy czuć przynależność. Ale żeby aż tak?

I tak się dziś zastanawiałam: przynależność okupiona pewnymi ofiarami, czy indywidualizm- również okupiony pewnymi ofiarami ( co tu kryć, bycie bohaterem takiej społecznej nieakceptacji bywa średnio przyjemne)

To jest tez pytanie o granicę kontroli i o granice wolności osoby.
Dla mnie granica jest łatwa- w sumie określona ramami prawa. Nie zaglądam pod kołdrę, nie zaglądam do portfela, jak chcę zajrzeć w cudze garnki- to grzecznie pytam, czy mogę ;))).
Ale ludzie się nie krępują specjalnie nie tylko gapić się, ale wręcz domagać zmian- w cudzym życiu takim naprawdę prywatnym.

I tak się zastanawiam- a może to nie jest takie głupie? Co jest ważniejsze? dobro grupy, czy dobro jednostki?

Jak myślicie?

P.s. Pani Jadzia z mięsnego jest postacią fikcyjną :) a wszelkie podobieństwo - zupełnie przypadkowe.

czwartek, 9 września 2010

No wzruszyłam się, no...

Słuchajcie.
Łatwo się domyślić, czemu zaczęłam pisać bloga.
Nie rozgłaszałam tego specjalnie na razie, bo po pierwsze nie wiedziałam, czy mi się nie odechce, a po drugie, żeby się nie narazić,( jak inne osoby) na ataki, że promuje się w jakiś nieelegancki sposób, ze wdzięczność powinnam dozgonną okazać... zresztą większość z nas widziała to wielokrotnie, nie ma sensu o tym pisać. I to nawet nie dlatego, ze jakoś się tych ataków boję, tylko nie mam głowy do zajmowania się pierdołami.

Na początku powiedziałam Anovi, bo to cudna dziewczyna jest i wiedziałam, że mi powie z czym to się je.

Na etapie "nie rozgłaszania" przyszła Miauka. Internet to jednak potęga jest.

Potem zaczęłam "latać" po ludziach i znalazłam blog Zmorki, a że czuję, ze Zmorka równiacha jest, to tez jej powiedziałam.

Napisałam do Smakosi, bo Smakosia wiele razy mnie namawiała, żebym pisała bloga, więc jak miałam nie zawiadomić matki chrzestnej tego mojego "zachcenia"?
I do Grażyny, bo jak wszyscy już wiedzą chyba- uwielbiam ją.

I do Alfy, bo miałam wielką nadzieje poznać Ją osobiście w tym roku, ale nie wyszło (jak większość zaplanowanych na ten rok spraw)


Bardzo się cieszę, że przyszliście do mnie.
Mysia- dawaj te oscypki ;) Właśnie o takich, wprost spod Giewontu oscypkach myślałam :)

Thuria- przecież wiem, ze Ty to Ty ;))), bardzo się wzruszyłam, jak zobaczyłam, ze jesteś. Kilka razy chciałam do Ciebie zagadać, ale nie wiedziałam, czy chcesz.

Kojonkosky- no, tutaj się poryczałam. Myslałam, ze mnie wykreśliłaś. Nawet nie wiedziałam, co mogłabym Ci powiedzieć. Ta swoją drogą to jestem ciekawa, jak działa ta poczta pantoflowa ;))) I jakim kanałem dotarł do Ciebie link ...
To gotuj tę zupę :)

Mam tu takie coś: "pulpit nawigacyjny" się to nazywa ;)))
I jest taki guziczek co się nazywa "statystyka". I po tym widzę, że kilka osób już tu było ;)))
I tych gości tez wszystkich zapraszam.

Wejdźcie Przyjaciele
Siadajcie.
Nic nie mówcie.
Porozmawiajmy. *

*Taki wiersz kołacze mi się po głowie. Wzięłam na spytki wujka google, na okoliczność autora tego utworu, ale wujek odmawia zeznań.


Chyba mi się spodobało to blogowanie ;)))

wtorek, 7 września 2010

Zjadłabym coś dobrego

Na początek mogłyby to być bułeczkowe gniazdka nafaszerowane oscypkiem i wysmażonymi na chrupko na maśle kurkami.
Ale bułeczki musiałyby być malutkie, wielkości niedużej brzoskwini. Takie bułeczki dobrze by było obsypać czarnuszką wspaniale pachnącą i uformować w kształcie zadziornego ślimaczka.
Można by było ściąc im czubek, wydrążyć, wysmarować masłem, obsypać dno potartym oscypkiem ( taka szczypta miarą "w trzy palce" ) napełnić kurkami i zapiec w piekarniku.

Ja bym zjadła góra dwie :)

( A gdzie muzyka? Graj piękny Cyganie :) http://www.youtube.com/watch?v=3zD9W9SZj9w&feature=related )

Później mogłabym zjeść zupę- krem z pieczonej papryki, słodko- ostrą. Podaną z posiekaną marynowaną papryką i "groszkami" z wołowiny na parze. Niedużą filiżankę mogłabym pochłonąć :)
Później na stół mógłby wjechać filet z sandacza pieczony w liściach chrzanu, doprawiony, solą, kolorowym pieprzem, koperkiem, cząstkami cytryny i wiórkami masła. Liście chrzanu trzeba by było pozbawić tego grubego nerwu, lekko sparzyć, wystudzić i zapakować w nie kawałki sandacza. Jeśli ślimaki wpierdoliły liście, zostawiając dziury, to trzeba zawinąć w dwa liście, by ani kropla szlachetnego sosu, który się w środku wytworzy nie uciekła na zewnątrz.
Taki sandacz jest delikatny i pachnie tak zielono i nie jest wcale ostry.
Do niego micha sałaty by mi się podobała.
Sałata mogłaby być w winegrecie na bazie oleju lnianego i octu różanego, tylko muśnięta małym kawałeczkiem ostrej papryczki. Do tego lampka białego wina.

Na deser mogłabym zjeść galaretkę z brzoskwiń, związanych agarem i puchatą czapą bitej śmietany.

Jeszcze tylko kawałek tarty z musem jeżynowym i cząstkami słodziutkich gruszek, na kruchym spodzie, filiżanka mocnej kawy i tak wzmocniona już mogłabym rozwiązywać problemy świata.


Eh
Z tego wszystkiego mam ocet różany, liście chrzanu, czarnuszkę i mąkę na bułeczki.
Idę do kuchni posmarować sobie kromkę chleba masłem.

Lubię

Miałam oślepnąć na chwilę i twardo stać przy nie przyłączaniu się do zabawy, ale przeczytałam zaproszenie Miauki i słowa same zaczęły mi się układać w głowie...

1. Lubię myśleć (i wierzyć), że będzie dobrze.

2. Lubię poznawać ludzi. Ale tak, ze widzisz lub masz głębokie przekonanie graniczące z pewnością ( lub będące nią), ze twarz Człowieka jest w poświacie. Nieczęsto się to zdarza, ale to właśnie jedna z tych chwil kiedy czuję, ze warto jest po to właśnie żyć. I czuć całkowitą akceptację, zrozumienie, przyzwolenie, zaufanie.

3. Lubię porządek mieć. W głowie, na biurku, w szafie. Żyć w świecie uporządkowanych wartości. Widzieć porządek wokół. Jasne i czyste sytuacje.

4. Lubię czuć, ze odrastają mi skrzydła. Czuć, ze świat jest wielki i możliwy do ogarnięcia. Odzyskiwać poczucie siły.

5. Lubię, jak mi jajo skacze po głowie ;))). Taka kreskówka kiedyś była- jajo skakało ludkowi po głowie, a potem zamieniało się w żarówkę rozbłyskująca. Może "Pomysłowy Czestmir" się to nazywało. Lubię kiedy w głowie krystalizują mi się pomysły, szczególnie te ulotne i lubię łapać te pomysły za ogon ;)))

6. Lubię filozofować ;) Przyglądać się rzeczom z różnych stron, dopasowywać jedne do drugich, znajdować różne przyczyny i różne powody i różne rozwiązania. Lubię teorię :D

7. Lubię wpadać w zachwyt. Zatrzymywać się w tym zachwycie. Dostrzegać powody dobre do zachwytu.

8. Lubię się śmiać, aż do bólu brzucha. Rechotać, turlać się po podłodze, bić rękami po udach.

9. Lubię kiedy to, co na zawnątrz jest i wokół mnie drażni moje zmysły- miły dotyk przyjemnego materiału, niski męski głos, zapach jedwabiu, ładne światło, smak kwaskowatego pomidora- to tylko przykłady, bo nie sposób wszystkiego wymienić.

10. Lubię czuć, że jestem częścią tego świata i mam prawo tu być ;)


Dużo tych rzeczy do lubienia jest ;)

Teraz powinnam kogoś zaprosić, tak?
To zapraszam wszystkich :)


...i weźcie ze sobą jakiś alkohol :D

niedziela, 5 września 2010

Poemat mojej melancholii z kontrą

Po pierwsze:
Skończyła się niedziela i trza znów wyjść do złego świata.
Kontra: bez kontry.

Po drugie :
Zajebałam pomysł na tekst Wojaczkowi i teraz się boję, zę mnie rodzina pozwie do sądu.
Kontra: Może nie przeczytają.

Po trzecie:
W dodatku jestem mało kreatywna, bo już podobny tekst publikowałam na forum psycho, tylko melancholia była inna.
Kontra: trudno. Każdy ma melancholię na jaką zasłużył

Po czwarte:
Włosy!!! czy ja się kiedyś uczeszę sama?
Kontra: może kiedyś...

Po piąte:
7 stopni na zewnątrz. Zimno!
Kontra: no, taka pora roku, że zimno.

Po szóste:
Ale mnie jest zimno...
Kontra: skarpety wdzieję i herbaty se zrobię

Po siódme: ale pranie nie chce schnąć!
Kontra: w końcu kiedyś wyschnie.

Po ósme:
Mama ma w środę biopsję
Kontra: będzie dobrze! będzie dobrze! będzie dobrze

Po dziewiąte:
Na czwartek zaplanowane spotkanie z władzą wykonawczą
Kontra: może nie będą mi wyrywać paznokci...ani nie wyłupią oczu...

Po dziesiate:
9 nieodebranych połączeń
Kontra: i chuj, w końcu jest niedziela.

Po jedenaste:
Od rana zaś będzie dzwonił
Kontra: no ,będzie, od tego w końcu jest telefon, żeby dzwonił

Po dwunaste:
Używam brzydkich wyrazów...
Kontra: w zasadzie nie muszę, ale lubię

Po trzynaste:
Wydałam już wszystkie prawie pieniądze
Kontra: mama mi dziś powiedziała, że pieniądze właśnie po to są, zeby je wydawać.

Po czternaste:
Luby z fochem
Kontra: a właściwie, czemu ja się tym przejmuję? W końcu to jego foch...

Po piętnaste:
Jeść mi się chce, a jak będę jadła na noc to dupę będę mieć, jak armata.
Kontra: nie jeść, albo się nie przejmować

Po szesnaste:
Czy jest jeszcze ktoś, kto nie widział "Czterej pancerni i pies" ?
Kontra: a co mnie to obchodzi? mam przecież pilota...

Po siedemnaste:
Chwyciłam gołą ręką gorącą blachę z piekarnika.
Kontra: jak się ciulem urodzisz, to kanarkiem nie zdechniesz...

Po osiemnaste:
O co mi właściwie chodzi?


http://www.wojaczek.art.pl/krucjata/poemat_mojej_melancholii.html

Leżenie

Leżenia

1
naprzeciw nocnych szpar
ciemno-ja
mieszkanio-ja
leżenio-ja

2
leżenie
w wydłużanie się
bez jednej poprzeczki złości która skraca
idzie się tylko na długość idzie się idzie
puszcza się w dobrze sobie bycie
nie kończy się

3
kiedy leżę nie nadaję się do wstania
leżenie zapuszcza korzenie
nie wierzę w poruszanie się
zawsze do wyrwania zielony

4
takie leżenie-myslenie jak ja lubię
to jest niedobre z natury
bo niech ja w naturze
tak sobie leżę-myślę
to zaraz napadnie mnie coś i zje

5
leżąc w łóżku chcę być dobrym
przez sen rożnie dużo dobroci
leżenie dobroć wygrzewa
ale wstanie ją zawiewa

Miron Białoszewski


Nic dodać, nic ująć :)

Wstałam i od razu mnie zawiało...


Żeby nie było, ze tylko w kuchni siedzę ...


To ja :) pilot tego dupcoka :D nacisnęłam se nowy guziczek i oto mogę edytować :D

Bo tak odnośnie Białoszewskiego Mirona, to mi się przypomniało, jak z jedną koleżanką- humanistką przygotowywałyśmy drugą koleżankę do egzaminu na studia z języka polskiego.

I nasza koleżanka mówi, że nie rozumie wierszy Białoszewskiego. A my: no jak to nie rozumiesz?

Był taki wiersz, co w tytule miał "dwa zasłaniacze" ta treść była krótka:"ebo. ężyc"

I wytargałyśmy nasza koleżankę na balkon w mieście. I mówię: popatrz, co widzisz? a ona, no bloki, niebo. No to jesteśmy w domu :) nie widzisz nieba, moja droga, bo całe niebo zasłania zasłaniacz (blokowisko) :) widzisz kawałek nieba, czyli "ebo". Rozumiesz? Nieee.


piątek, 3 września 2010

Zachciało mi się też gotować

Jakby ktoś nie wiedział ;)- uwielbiam gotować. Uwielbiam gadać o jedzeniu- nawet bardziej niż jeść.
Gotowanie mnie odstresowuje, odprężą, wprawia w dobry humor.
Nie gotuję codziennie, ale jak już gotuję to dużo i na zaś.
Wczoraj robiłam barszcz. Zwykle robię tak, że z jarzynek i świeżych buraków robię wywar, który zakwaszam częściowo kwasem z kiszonych buraków, a częściowo octem malinowym. Kwas buraczany miałam, kupiłam jarzynki i biorę się do gotowania. Przygotowałam jarzynki i tak patrzę, coś mało, czegoś mi brakuje. Buraków mi, kurwa brakowało!!!
Wykorzystałam ćwikłę, którą zaprawiłam na zimę. Barszcz wyszedł pycha :)

Luby się dopominał o coś słodkiego, a co miałam upiec, jak nie miałam żadnego tłuszczu, z wyjątkiem połówki szklanki oleju. No i znalazłam przepis na ciasto z rabarbarem. I takie postanowiłam upiec. A że nie miałam rabarbaru, to upiekłam bez. Tylko placka przełożyłam powidłami sliwkowymi.

A dziś... A dziś wpłynął malusieńki milusieńki przelewik i w końcu można było zrobić zakupy :)
I dziś tez gotuję :)
Oczywiście rosół- mój ulubiony na skrzydełkach drobiowych, doprawiony kozieradką, lubczykiem, fenkułem.
Ugotowałam fasolkę po bretońsku, która nie jest fasolką z kiełbachą i przecierem, tylko pachnie majerankiem, czosnkiem, tymiankiem i domowym przecierem pomidorowym.
Ugotowałam bogracz- nie wiem czy prawdziwy, ale z kluseczkami, papryką i grzybkami marynowanymi.
Upiekłam chleb.

To nie koniec gotowania na dziś :)
Czekam aż luby zbierze do kupy ducha i ciało i naostrzy mi nóż- będę robić prawdziwe kołduny z siekanej wołowiny. Tego cuda jeszcze nigdy nie robiłam, a jestem ciekawa.

A poza tym w drodze powrotnej z zakupów nazbieraliśmy ostatnie płatki róż- czekają rozłożone na ściereczce, żeby robale z nich wylazły ( o ile jakieś są. Ja myślę, ze nie ma, wszystkie się wystraszyły i uciekły, jak zbierałam płatki) i zrobię ucieraną konfiturę z płatków róż. Malusieńki słoiczek wyjdzie, ale lepsze to niż nic.

No i brzoskwinki czekają, żeby je zasłoikować :)

Pachnie tak domowo, bezpiecznie.

Czy ja już mówiłam, ze uwielbiam gotować? ;)

Poza tematem nr jeden- Pani Stasia

Zeżarło mi notkę!!! :///
No nic, już takiej ilości pisania nie odtworzę, ale ponieważ na bieżąco o tym pisałam, więc skopiuję (kto wie skąd- ten wie. Linka nie podaję ponieważ ja to napisałam i tekst jest mój)

Temat nr 1- to brak biletów NBP, gdzie nie spojrzę- wszędzie to widzę. Strasznie to wkurwiające.
Dla oderwania od ponurych wizji- chwila ze wspomnieniami.
Natchły mnie buty i dziś cały dzień moje myśli krążą wokół leśniczówki w Wągrowcu.

Ale do rzeczy:

Jechaliśmy objazdem, który był wyznaczony polna drogą, która pewnie ze 100 lat temu była utwardzona kamieniem. Na tych kamieniach urwał nam się tłumik. Zajechaliśmy takim ryczącym autem do najbliższej miejscowości i szukamy spawacza. Ludzie nam powiedzieli, ze koło leśniczówki jest taki warsztat, w którym można wykonać taką naprawę. W tym czasie, ja ciągle dzwoniłam, szukając noclegu, korzystając z takiej mini- bazy, która sobie utworzyłam dzień wcześniej.
I zadzwoniłam na jeden z numerów, który sobie zapisałam. Chciałam spytać, czy jest możliwość zanocowania. Osoba, z którą rozmawiałam mnie poinformowała, ze oni nie wynajmują pokoi na godziny, choć nic takiego nie sugerowałam. Powiedziałam, czemu potrzebny nam tylko jeden nocleg, na co pani mi odpowiedziała: 50 ( cena w internecie- 30, wyjazd weekendowy- 40 zł) od osoby i trzeba mieć dowody osobiste ( tak, jakby gdzie indziej nie trzeba było), bo jak coś gdzieś komuś zginie, to ona informuje policję i policja znajduje złodzieja. Dawno mnie nikt tak nie upokorzył :(. Ta kobieta potraktowała mnie, jak prostytutkę i złodzieja, nie mając żadnych po temu powodów :( Tak mi było przykro, ze zadzwoniłam jeszcze raz, przedstawiłam się, powiedziałam, ze takie traktowanie gości, czy tez potencjalnych gości, którzy dzwonią z grzecznym pytaniem, czy jest możliwość noclegu i z pytaniem o ogólne warunki, jest niedopuszczalne. Zazwyczaj, kiedy nie odpowiada nam traktowanie przez właścicieli ( np wscipstwo, wchodzenie do pokoju bez zapowiedzi, ustawianie w szeregu - no takie różne) to po prostu nigdy więcej tam nie zaglądamy, ale ponieważ nikt mnie w życiu tak jeszcze nie potraktował, to postanowiłam skorzystać z prawa, jakie mam i wystawiłam opinię w internecie.
I wcale nie dlatego, że jestem mściwa, nie spodziewam się też, ze kolejni goście wezmą sobie do serca moja opinię, tylko niech się kobieta następnym razem zastanowi, jak rozmawia z nieznana osobą przez telefon, bo wcale takiej wielkiej łachy nie robi.
No ... wredna baba, upał, jak fiut i jeszcze auto ryczy.

Zajechaliśmy do mechanika, i w czasie kiedy on spawał nam tłumik, jego rodzice zaprosili mnie do cienia, poczęstowali wodą. I tak sobie ogólnie rozmawialiśmy, a co robimy, dlaczego tak jeździmy po kraju, pani mnie spytała, czy aż tak się przejmuję tym tłumikiem, że aż się popłakałam ( miałam rozmazany makijaż), no to powiedziałam, ze szukałam noclegu i opowiedziałam, jak mnie potraktowano...
Pani mówi- dziewczyno, to są pierdoły, nie ma sensu się tak przejmować, nigdy już się nie zetkniesz z tą "wariatką", a jak chcecie, to możecie spać u nas. Mamy wolny pokój na stryszku, bo czasem jak dzieci przyjeżdżają, to sobie tam śpią... I ten pokój stoi pusty. Aż rozdziawiłam buzię, bo nie wiedziałam co powiedzieć. Z noclegu skorzystaliśmy, pani nie chce żadnych pieniędzy od nas, zupełnie nie wiem, jak się zachować- czy mam zostawić pieniądze, gdzieś pod serwetką, a potem zadzwonić, że zostawiłam, czy może spróbować wyręczyć w jakichś pracach, czy kupić jakieś słodycze, albo kwiaty...
Czuję się tutaj, jakbym u mamy była- Pani Stasia mówi- Agnieszko, poszukaj sobie kubka w szafce nad zlewem i zrób sobie kawy, weź sobie wody, bo gorąc straszny, stoi w spiżarce, albo pyta- dzieci, a może was trzeba oprać? tak jeździcie, to pewnie wszystkie ciuchy macie brudne już...
I cały czas podkreśla, jak się cieszy, ze jesteśmy, bo przynajmniej nie siedzą z mężem, jak dwa grzybki przed telewizorem, tylko żywym człowiekiem rozmawiają- pewnie po to, żebyśmy się nie czuli skrępowani, bo tu ciągle ktoś przychodzi- a to zapytać o zdrowie, od rana do nocy furtka się nie zamyka...

Pytam się Pani Stasi, czy się nie boi, bo przecież w ogóle nas nie zna, a Pani mówi- a bo wam tak dobrze z oczu patrzy, a ja już przeżyłam 70 lat na świecie i wiem, ze przede wszystkim mam ufać swojej intuicji, a poza tym nasze psy się do was łaszą...

Jakby ktoś pytał jeszcze- to za to właśnie kocham Polskę...

Tyle na gorąco było. Historia miała swój dalszy ciąg. Luby dogadał się mechanikiem, że zrobi on jeszcze jedną naprawę.
No i zrobił ;)))
Poodkręcał koła i zaczął pić. Nasze auto stało bez kół na kanale, a my byliśmy u Pani Stasi. W sumie 10 dni. Nie mogliśmy nigdzie jechać, bo auto rozbebeszone. Codziennie gotowałam obiady dla wszystkich, pomagaliśmy przy pracach w domu, w ogrodzie, zwieźliśmy im drzewo do szopy.
Pani Stasia dała mi buty, które sobie kupiła, ale okazały się dla niej niewygodne a na nikogo nie pasowały. A na mnie tak :)
I dziś natchnięta nowym duchem, że oto teraz będę piękna i zadbana i w ogóle będę się ubierać ze swobodną elegancją, jak na biznesłumen przystało, te buty założyłam i stąd ta fala wspomnień.

czwartek, 2 września 2010

Harmonogram zabiegów upiększających

Czasem mawiam, że od hipokryzji dostaję wysypki na twarzy. Zwykle jednak traktowałam to powiedzonko jako złośliwą metaforę. A tu zaskok pełen- słowo stało się ciałem, cała twarz w swędzących wykwitach i czerwonych grudach. Smarowałam taka pianką, która przynosiła ulgę w swędzeniu, ale jako bonus bardzo wysusza skórę.
Coś trza było zaradzić, a że moja toaletka chwilowo jest równie uboga, jak moja kuchnia, więc po konsultacjach z wujkiem Google padło na metody babuni.
Na pierwszy ogień- ścieranie suchej łuski, która mi się ostała po kuracji pianką. Fusy od kawy.
Efekt znakomity- twarz gładka, skóra napięta, siny kolorek znikł.
Następnie- rozgniecione, zmiękczone płatki owsiane, wymieszane z sokiem z cytryny i olejem lnianym, lekko ciepłe- na twarz.
Buzia już prawie jak jabłuszko.
Jeszcze zaaplikuję sobie kilkanaście godzin snu i będę jak nowa.

Przy okazji przyjrzałam się sobie krytycznym okiem i doszłam do wniosku, ze jednorazowy zabieg nie wystarczy, że niestety trzeba powtarzać, co mnie nie cieszy zbytnio, ponieważ te wszystkie czynności sa cholernie nudne.
Na początek postanowiłam zrzucić ( a nawet wyrzucić ) dres, w którym co prawda czuję się dobrze i bezpiecznie, no i jest mi ciepło, to jednak moje dupsko dostaje optycznie kilka kg więcej.
Tak więc- precz z dresem. Właśnie jestem na etapie obmyślania nowego domowego stroju, który by łączył w sobie wygodę oraz jakiś schludny wygląd.
Po drugie- włosy! Domagają się strzyżenia, albo choć pomysłu na nieład.
Po trzecie- torebka- już wyrzuciłam wielkie torbiszcze, w którym miałam pokój z kuchnią i łazienką- scyzoryk, tabletki, grzebień, notesy, 3 portfele ( mój, lubego i nasz- wszystkie puste), cukier i sól w jednorazowych dozach, klucze, śrubokręty nawet, maskotkę, którą zamierzałam dać przy najbliższej okazji Księżniczce, jakieś inne ciulstwa, co nie wiem kiedy mi się nazbierały. Luby dostał przykazanie, żeby swoje badziewia nosił sobie sam ( okulary, klucze, dokumenty, portfel, chusteczki, leki), oczywiście się oburzył, co jest o tyle dziwne, ze zawsze jojczy, że on nie umie nic w mojej torebce znaleźć. Jak dla mnie może sobie nosić swoją, albo chodzić z reklamówką. Ja mam teraz zgrabniusią torebeczkę a w niej przegródki i wszystko wiadomo gdzie co jest.

Jak na początek to myślę, że nieźle.

Teraz mi potrzebny jakiś grafik, co, kiedy mam wykonywać, oraz jaką część ciała poddawać pielęgnacji. Bo takie fusy na przykład - wyczytałam, że dobrze tez robią na "niemanie" cellulitu. I git :) Bo ja go wcale nie chcę mieć.
Albo stopy- to dopiero jest nudna czynność.
Albo malowanie pazurów.

Przy tym wszystkim nie zamierzam rezygnować z mojej normalnej aktywności, więc jakiś harmonogram mi pilnie potrzebny.
Obmyślam też logistykę tego działania- czy na przykład, kiedy na mojej twarzy jest maseczka w luźnych płatków owsianych, która ma nieprzyjemny zwyczaj spadania z twarzy, co znowu nie jest specjalnie dobre dla laptopa, mogłabym np uprać sobie rajstopy?

środa, 1 września 2010

Potrzeba matką wynalazków

W moim przypadku potrzeba nazywa się brak środków płatniczych. W optymistycznej wersji- do piątku.
Moje wynalazki w związku z tym: chleb można upiec w domu! Bardzo dobry chleb.
Maseczkę można zrobić z kawy, albo z płatków owsianych.
Przystanęłam na chwilę nad makaronem carbonara- czym zastąpić śmietanę? A tam, będzie makaron z boczkiem, cebulą i bazylią.
Ziarenka kawy, co mi robiły za dekorację w kuchni już wrzuciłam do młynka i - nie powiem, taka kawa jest nawet lepsza ;)
Sama jestem ciekawa, na jakie wyżyny kreatywności jeszcze się wywspinam do piątku :)

Tylko pytanie zasadnie brzmi: co wlać do baku?

A tak poza tym, to udało mi się przypalić garnek robiąc powidła śliwkowe "dla leniwych"- z tego co wyczytałam, taka sztuka ( przypalenie garnka ) nie udała się nikomu. A mnie tak!