niedziela, 19 czerwca 2011

Niedziela

Bardzo lubię bezstresowe niedziele.
Dzisiejsza też taka. Spanie do naturalnego ( wspólnego) wybudzenia się, rozweselające śniadanie, a później wycieczka rowerowa.
Pojechaliśmy na taką skarpę, całą obrośniętą dziką różą, w celu nazbierania płatków.
Tak przy okazji;) jak się całe życie jeździło na składaku, to ciężko się przyzwyczaić do nie hamowania pedałami, hi.
Za pierwszym razem przeleciałam przez kierownicę:) Teraz już się przyzwyczaiłam.
Przypomniało mi się tez, jak mama uczyła mnie jeździć na rowerze :)- tzn, ja nie pamiętam tego doniosłego faktu, ale mama przy każdej okazji mi przypomina. Otóż, jak tylko nauczyłam się utrzymywać równowagę, to straciłam zainteresowanie rowerem, a przerzuciłam je na otaczajacy świat, w którym wypatrzyłam... maliny, hi
"Mamo, mamo, zobacz ... malina" i dalej po tę malinę na rowerze, zupełnie nie bacząc na to, że malina owa rosła za rowem. I tak przez ten rów, z mamą uczepioną siodełka przez rów po malinę... Zdaje się, że jakichś wielkich szkód na zdrowiu i urodzie nie poniosłam ;)

Dzisiaj pojechaliśmy głównie po płatki róż. Nazbierałam dwa pełne worki płatków, teraz leżą rozłożone i czekają aż opuszczą je różnego rodzaju lokatorzy. Nie ma sensu myć płatków, bo część tego pięknego różanego zapachu zniknie.
Jak już wszyscy mieszkańcy wyjdą, to będę dziś robić ucierana konfiturę z płatków róży i ocet aromatyzowany płatkami róż.
Oprócz tego nazbierałam sobie kwiatków. Mam nadzieję, że nie zniszczyłam żadnych chronionych roślin.
Nazbierałam sobie też liści dębu do kiszenia ogórców. Liście porzeczki, winogrona i chrzanu dostane od mamci.

Ofiary też są ;) pochlastane przez mrówki nogi ( już zaczynają piec), poparzone pokrzywami ręce i nogi i pełno powbijanych "kujek" z jeżyn.

A poza tym dopuściłam się profanacji śląskiego świętego obiadu. Owszem, były rolady, ale nadziewane szynką i serem, sos zagęszczany selerem i pietruszką, zamiast klusek ślaskich młode maleńkie ziemniaczki z koperkiem, a modrą kapustę zbezcześciłam również, nie dodajac do niej boczku, tylko oliwę, kardamon i natkę pietruszki.
 Luby chodzi smutny, bo mu się w głowie nie mieści, jak mogłam, hi. Chodzi i powtarza: rolady bez klusków, koniec świata, pora umierać :)

No i tak. Reszta niedzieli upłynie mi na pakowaniu, prasowaniu, ucieraniu konfitury.
Lubię tak :)

piątek, 10 czerwca 2011

Hotelowe historie

Po przeżyciu traumatycznego zdarzenia  w tamtym tygodniu, kiedy to zostaliśmy zamknięci w hotelu, postanowiłam, że będę korzystać z oczyszczającego dobrodziejstwa obsmarowania na blogu poszczególnych miejsc. Złośliwa ze mnie małpa...
Dziś jestem w takim dość różowym nastroju i te najbardziej wkurzające historie zostawię na inny raz, bo bardziej może mi być potrzebne katharsis.
To takie moje małe kuku. Do szału doprowadza mnie, kiedy po męczącym, szalonym dniu, kiedy jesteśmy cały dzień w aucie, w zupełnie obcych miastach, mieliśmy za sobą kilkanaście spotkań, a kolejnego dnia znów czeka kilkanaście, znów obcy ludzie, obce miasta i obce miejsca, a kilka godzin trzeba krążyć w poszukiwaniu noclegu "bo mi się, pani, na jedną noc to nie opłaca sprzątać"- na takie hasło, muszę wycierać krew z oczu...
Choć ogólnie obserwuję coraz lepszą jakość usług w tej branży ( pokoje są ładniejsze, wygodniejsze, personel coraz bardziej kompetentny) to zdarzają się takie "perełki". Jedna taka historia: przy wynajmowaniu pokoju, pani stwierdziła, ze teraz nie ma czasu, rano dopełnimy wszelkich formalności meldunkowych. Ok.
Rano, ja wyszłam właśnie spod prysznica, luby wszedł do łazienki. Stałam goła w pokoju, pani puka, ze ona teraz chce mnie zameldować, proszę poczekać, odkrzyknęłam przez drzwi. Nie mam czasu, już, teraz. I łap za klamkę i wchodzi. Musiałam podstawić nogę pod drzwi, żeby pani nie wtargnęła do środka.
Normalnie nie mieści się w głowie.
Uważam, ze najgorszym rodzajem noclegów są tzw "noclegi dla firm" : pokoje są do granic możliwości zapchane łóżkami, niemiłosiernie ciasne, obskurne, Często są to piwnice bez okna ( straszne), właściciele chamscy, a określenie "tanie" jest zupełnie nie na miejscu- taki nocleg kosztuje 20-30 zł więcej, niż nocleg w motelu klasy turystycznej, przy standardzie schroniska młodzieżowego ( kiedyś spaliśmy w dziecinnych łóżkach, mnie to tam nie wadzi, ale luby miał nogi na oknie). Podejrzewam, że właściciele korzystają z braku wyboru osób, które u nich mieszkają, bo to firma kieruje pracowników i taka osoba nie ma wyboru, bo albo śpi, gdzie pracodawca wynajął, albo musi coś wynająć za własne pieniądze.

Mam jeszcze jedną obserwację ;) Może Riannon będziesz wiedziała ;) Czy jest jakiś zapis w ustawie o świadczeniu usług noclegowych, nakazujący obowiązkowo karmić gości na śniadanie jajecznicą? ;)))) Ja już chyba do końca życia nie będę z własnej woli jadła jajecznicy, hi.

Na początek hotel w Kwidzynie :)
Dzień był upalny, wysychaliśmy, jak koniki polne, byliśmy udręczeni całym dniem, chcieliśmy się wykąpać, dojść do jakiej-takiej równowagi termicznej, odpocząć, zjeść coś.
Szyld " Hotel", czyli to, co nam było potrzebne.
Weszłam, bardzo miło powitał mnie pan, czym może mi służyć.
Noclegu szukam.
Proszę spocząć,zaraz zawołam szefa. 
Dziękuję, czy mogę skorzystać z toalety? 
Proszę poczekać, zaraz zawołam szefa. 
Dobrze, proszę mi pokazać gdzie jest toaleta. 
Proszę poczekać, zaraz zawołam szefa.
Zdziwiłam się, ale grzecznie usiadłam i czekam na szefa. Za chwilę przychodzi ów pan:
szef zaraz przyjdzie, uzyskałem zgodę, może pani skorzystać z toalety.
Bardzo się zdziwiłam, ale nic.
Przyszedł szef. Skojarzył mi się z młodopolskim malarzem, który na chwilę odszedł od sztalug. Skojarzenie może było spowodowane tym, że miał bardzo nieobecny wzrok, długie siwe, kręcone włosy i był ubrany w coś w rodzaju piżamo- fartucha.
Dzień dobry, czym mogę służyć?
Noclegu szukam.
Jakiego rodzaju noclegu pani oczekuje?
Przyznam, ze mnie zastrzelił tym pytaniem. Zastanawiałam się, czy nie oczekuje ode mnie odpowiedzi czy śpię na wznak, czy na boku ;) ale zanim miałabym tak intymne szczegóły zdradzać, to już bardzo niepewnym głosem doprecyzowałam: dwójka, z łazienką, na jedną noc.
Owszem szczęśliwie dysponujemy takim pokojem.
Uff
Omówiliśmy jeszcze kilka szczegółów, jak cena, parking, faktura...
Czy życzę sobie oglądać pokój.
Owszem, życzę sobie, ale najpierw zawołam męża. 
Zatem czekamy...

Musiałam mieć bardzo dziwną minę, bo luby dopytywał, co się stało.
Bardzo tajemniczo powiedziałam mu, żeby poszedł ze mną zobaczyć.
Został równie ceremonialnie przyjęty. Obejrzeliśmy pokój, stwierdziliśmy, ze zostajemy, zameldowaliśmy się, zapłaciliśmy. Dowiedzieliśmy się, że auto można odstawić na zamykany parking, którego pilnują owczarki kaukaskie. W celu zaparkowania na tym parkingu, należy mocno kopnąć w bramę 3 razy, żeby pan wiedział, ze to my i otworzył nam bramę.

Dowiedzieliśmy się również, że gdyby zaszła potrzeba, taka, ze będziemy chcieli się dostać do auta, to należy pana zawołać, on wtedy zamknie te groźne psy, a potem znów wypuści.
Usiłowaliśmy dowiedzieć się, gdzie można coś zjeść, po serii uszczegółowiających pytań, jakiego rodzaju posiłek nas interesuje, dowiedzieliśmy się, ze obecnie hotelowa restauracja jest nieczynna, ale jest dużo różnego rodzaju lokali jest na mieście.
Poszliśmy "w miasto" zrobiliśmy zakupy, zjedliśmy coś bardzo niedobrego w jakimś lokalu, wypakowaliśmy graty.

W pokoju luby popatrzył na mnie z bardzo dziwną miną i mówi "słuchaj, chyba nie sprzedadzą nas na narządy? Na wszelki wypadek zamykaj bardzo dokładnie drzwi" :D
Obawy okazały się zupełnie nieuzasadnione :)
Personel okazał się być bardzo miłym, serdecznym, pomocnym, mimo tego bardzo dziwnego wrażenia, jakie sprawiał na początku.

Editka
Historia o pani Stasi 
W komentarzach link nie byłby aktywny.

środa, 8 czerwca 2011

"Nie mają prawa..."

czyli o absurdzie

Otóż mój zielony balkon wzbudza bardzo duże zainteresowanie.
Nie ma się czym chwalić, ale wcześniej to było bardzo brzydkie, ponure i zagracone miejsce. Odkąd zapałałam żądzą do zielonego- bardzo się zmieniło. Nie ma osoby, która by idąc nie obracała głowy, lub wręcz nie wgapiała się w to moje zielone miejsce ( nie powiem ;) puchnę z dumy)
Otóż od kilku dni zauważyłam całkiem spore zainteresowanie policji.
Nawet ostatnio pozwoliłam sobie pomachać do nich ręką, kiedy wychodziłam podlać, albo pogadać, albo ponapawać się zielonością.
I dziś, rozmawiając z Monią, pozwoliłam sobie dać upust moim obawom...
Bo mianowicie co mam zrobić, kiedy ewentualnie przyjdą?
Większość paczek nasion wyrzuciłam ( kilka, w których są nasiona jeszcze- zostawiłam)
Najbardziej to się martwiłam, że zniszczą moje roślinki przy oględzinach, czy tam innych czynnościach.
Dlatego próbuję ustalić, co mogę, co oni mogą ( przyznam, ze nie wiem, bo niby skąd mam wiedzieć?)
Swoimi obawami podzieliłam się z Monią.
Tutaj cytat:
nie wiem aga ale nie zabiorą Ci sałaty <pocieszacz>

...

Popłakałam się ze śmiechu, mało się nie zlałam i teraz cały czas się zanoszę śmiechem...


Na pewno nie zabiorą???
Znaczy- chodzi mi o całość, bo tam kilka listków tego czy tamtego to chętnie rozdam, tym bardziej, że nie mam takiej mocy przerobowej, bo żeby to wszystko zużyć, to musiałabym jeść wyłącznie sałatę i zioła.

wtorek, 7 czerwca 2011

Jak pachnie lato?

Dziś, po szybkich zakupach na pobliskim ryneczku, poczułam zapach lata. Taką dziwną mieszankę i wiedziałam, że to jest TO.
 Wszechogarniający zapach koperku i truskawek.
Muszę przyznać, że to bardzo silny bodziec zmysłowy :)
Mam jeszcze kilka innych...
Zapach skarpy miedzy Ochabami a Skoczowem : pachnie młodą cebulka i masełkiem. Dziwny zestaw, ale właśnie tak późną wiosną pachnie. Nie tylko mnie, lubemu też.
Zapach watriuszek drożdżowych z piekarni w drodze na obiad i niesamowicie gorący zapach daglezji- to wakacje w Jałcie, aż się chciało zamknąć ten zapach w butelce i zabrać ze sobą na zawsze...
Obierający rozum zapach akacji przed maturą, taki zapach tęsknoty za tym, zeby już było wiadomo, żeby można było schować na dno szafy obowiązkowy galowy strój, białą bluzkę, czarną spódnicę i szpilki, a beztrosko wskoczyć w sukieneczkę w kwiatuszki i klapki.
Zapach oczekiwania, który kojarzył się z rozgrzaną gumą pontonu i desek pomostu...
Lubemu lato kojarzy się ze szkolna miłością, której z ust pachniało zagryzanym z cukrem rabarbarem...

Moja letnia mieszanka zapachów to zapach rozpalonego ciała z olejkiem do opalania, wodorostów, koperku...

A wracając do rzeczywistości, która pomijając nawet zapachy, mocno drażni wszystkie zmysły ;) to kupiłam malutkie młode ziemniaczki, te którym skórka pod palcem schodzi. Oraz truskawki. Oraz rabarbar. Oraz koperek. W amok wpadam... a będzie coraz gorzej z moimi zdrowymi zmysłami ;) bo coraz więcej tego wszystkiego będzie... Żeby mieć choć namiastkę poczucia, że panuję nad rzeczywistością, biorę ograniczoną ilość gotówki, hi.
I zostawiając z żalem na straganach pęki szpinaku, pietruszki, młodych selerów, już się cieszę na myśl, że jutro pójdę znów :) Powąchać lato, kupić truskawki, maleńkie ziemniaczki, margarytki i piwonie od działkowiczów :)

sobota, 4 czerwca 2011

No to się chwalę :)

Roślinki moje :)

Zdjęcia robiłam komórką, wiec nie ma co liczyć na zdjęcia makro, ale naprawdę się chcę pochwalić :)
Najpierw balustrada:
Te fioletowe kwiatki to rozwar, zachwyciły mnie, kupiłam, a potem wyczytałam ( i dopytałam ), że one w skrzynkach nie przezimują, choć to roślina wieloletnia. No już trudno, dam mamci do ogródka, ja przestana kwitnąć.
Nie umiem nazwać tej bordowej rośliny, mimo, ze pytałam jak się nazywa dwa razy, to jakoś zapomniałam, w każdym razie ma piękne bordowe liście i kwitnie różowymi dzwoneczkami. Żeby troszkę ożywić te bordo- fioletowe klimaty dodaliśmy płomienne celozje.

Niestety, nie nacieszyliśmy się zbyt długo pięknym kwitnącym balkonem, bo jacyś wandale wymalowali nam balkon sprejami. Luby już pomalował, ale i tak przykro, bo przecież dziś pewnie przyjdą znów...
Tak wyglądało to z zewnątrz:

Jeszcze o kratach: są konieczne, bo jak ich nie było, to mieliśmy włamanie dwa  razy w miesiącu.
Są takie se, miały być kute, ale mamy ważniejsze wydatki. Najśmieszniejsze jest to, ze luby robił logistykę renowacji tych krat przez kilka lat ;), a pojechaliśmy w tamtym roku, wróciliśmy a tu zdziwko ;)- tata bez wielomiesięcznego zastanawiania się, jaka farba, jaka technika wydzierania starej farby, skąd wziąć drabinę itd. po prostu wziął i pomalował kraty. Te "wydziory" które widać na pierwszym zdjęciu, to efekt mocowania doniczek, bo przecież wszystko przeszkadza naszym domorosłym "artystom"- graficiarzom...

Musztardowiec w skrzyni:
Zdjęcie było robione tydzień temu.
Pólka na której stoi skrzynia, jest gdzieś na wysokości mojego brzucha... Moje słonko chciało mi oszczędzić zachodu, schylania się do roślinek itd :)
Pod spodem składzik na słoiczki, które już za chwilę zaczną wędrówkę od balkonu, przez kuchnię, gdzie będą napełniane różnymi dobrociami, do piwnicy, I tak aż do października :)
Jutro jedziemy na wycieczkę rowerową, nazbierać kwiatów białego bzu, płatków róż i kwiatów akcji :) Będą konfitury, ocet, sok :)

Po drugiej stronie balkonu jest druga skrzynka na sałaty- na zdjęciu pusta, bo nie mieliśmy ziemi do warzyw.

A teraz :P
Zdjęcia sprzed wyjazdu i po powrocie :)
Po powrocie musztardowiec wygląda tak.
Dziś mieliśmy na obiad musztardowiec z sosem jogurtowym ( zjedzone, nieudokumentowane), jutro będzie musztardowiec z fajnym sosem, postaram się zrobić zdjęcia :) ( miedzy musztardowiec wsadzona roszponka jest)

A to japońskie zioła przed wyjazdem...
Wczoraj w nocy, jak wróciliśmy, to się tak wzruszyłam, jak je zobaczyłam, że aż przyniosłam je do domu, żeby się nimi nacieszyć, dotykać je i wąchać :)

Najbardziej jednak zdumiała mnie dynia makaronowa :) Luby się ze mnie śmiał, bo aż piszczałam i podskakiwałam, tak się cieszyłam, jak ja zobaczyłam :)
Przed wyjazdem:
To te listki bardziej z zewnętrznej :)
Dziś ( przesadzone) wyglądają tak:)

Dziś luby zrobił jeszcze jedną półkę- na mnożarki. Mieszka na razie w nich reszta musztardowca i siewki ostrej papryczki cyklon. Chciałam papryczkę na balkonie, bo naszych sprzedawców trudno się jest doprosić o informację, czy papryczka jest ostra, czy cholernie ostra, czy diabelnie ostra. Ja chciałam taką cholernie ostrą :) Papryczka cyklon ma 4 w skali HSU- określającej ilość kapsaicyny w określonej ilości papryki. czyli jest średnio ostra, taka jak chciałam.
Wyczytałam, ze nasiona wschodzą po około 2 tygodniach. No to te dwa tygodnie gadałam z nimi, podlewałam i przykrywałam, robiąc im mini szklarenkę, zdobyłam wiele kilobajtów wiedzy na temat różnych papryk, ich ostrości, potrzeb, a ona nic...
To się na nią obraziłam :/ przestałam gadać i w ogóle ...
I cud , hi- po 5 tygodniach od wysiania, przed naszym wyjazdem pokazały się kiełki :)
A po powrocie mam 13 sadzonek :)

Mam też papryczkę chili- cokolwiek bo to nie znaczyło :) kupiłam sadzonkę, podlewałam, gadałam z nią 2 tygodnie i mam to:
No tak z grubsza by to było tyle :)

Hotelowe historie będą następnym razem :)