piątek, 25 lutego 2011

Prezenty

Pisałam już, że lubię dawać prezenty i przeważnie mi się udają. No, raz mi się nie udało, jak Księżniczce Starszej podarowałam lalę, która była większa od niej. I mała była strasznie smutna, bo ona przecież już taka duża jest a tu taka lala większa od niej? Strasznego doła dziecko miało z tego powodu, codziennie sprawdzała, czy jest już większa od lali i codziennie zadawała pytania, czy jak już bezie duża, to urosną jej duże cycki.

Poza tą jedną wpadką, przeważnie mi się udawało trafić z prezentem i sprawić radość.
Kiedyś tez księżniczce kupiliśmy dmuchany taki plac zabaw/basenik. A do tego kilkaset piłeczek plastikowych.
Mała kazała się włożyć do pudełka i nagle z pudełka wyleciała fontanna piłeczek. I chodziła i mówiła "jakie niunia ma duzie łóśko, jakie niunia ma duuuuzie łóśko"
No ale dzieci to się cieszą prawie ze wszystkiego ( oprócz wielkich lal ;)) )

Najfajniejszą niespodziankę zrobiłam kiedyś lubemu. Przy porządkowaniu papierów znalazłam gwarancję i stąd wiem, ze to było 11 lat temu....
Moje słonko ciągle nawijało o tym, jak on strasznie chce odtwarzać dvd. One wtedy były dość drogie, bo tak z półtorej pensji kosztowały. No ale przecież nikt nie zabroni słonku marzyć :) a on sobie głośno marzył ;)) płyty zaczął sobie kupować, bo przecież będą jak znalazł, jak już ten odtwarzacz będzie miał...
No i wypatrzyłam ofertę, taką którą uznałam, ze będzie mnie stać, nazbierałam kasiura.
Rzecz w tym, że sklep, w którym zamierzałam nabyć odtwarzacz był w Bielsku. I jak wracaliśmy od klienta ( przez Bielsko) to mówię: "kochanie, bardzo bym chciała dziś wdepnąć na Sarni Stok w Bielsku", zdziwił się, bo przeważnie na pytanie "gdzie chcesz zrobić zakupy" ja odpowiadam "wali mi to".
Kolejnym problemem było to, ze ja chciałam, żeby to była niespodzianka, którą miał dostać w domu. Trochę trudno, jak miał mi towarzyszyć w zakupach...
Na szczęście musiał pilnie iść tam, gdzie się chodzi osobiście, to mówię mu: to Ty leć, a ja pozamykam wszystko, wezmę wózek i będę na Ciebie czekać przy wejściu. Pozamykałam i biegusiem pobiegłam po dvd. Szybko złapałam, biegiem przez sklep, zapłaciłam i biegiem chciałam schować gdzieś w aucie. Myślałam, ze może zdążę. W czasie kiedy ja byłam w markecie luby do mnie dzwonił kilka razy, a ja nie odbierałam. On nie wiedział co się stało, czekał przed wejściem, ale mnie nie było, przyszedł do auta, gdzie mnie też nie było ;). To ja miałam kluczyki, dokumenty z auta, pieniądze i karty płatnicze, no i nie odbierałam telefonu ;)))
Niespodzianka się wydała, bo zobaczył mnie jak biegłam z wózkiem przez parking. Potem mi mówił, że zgłupiał, bo kompletnie nie mógł zrozumieć sytuacji i myślał, że coś ukradłam w sklepie i uciekam przed ochroną i że kompletnie nie wiedział, co ma zrobić.
Nie było już sensu się czaić, że nie wiem skąd to pudełko się wzięło w wózku, to już wprost powiedziałam, ze to prezent dla niego i miała być niespodzianka. Jego mina- bezcenna. Zrobiliśmy zakupy do domu, sprawdziliśmy czy sprzęt działa ( skoro już się wydało) dojechaliśmy z Bielska do Rybnika ( to tak z 80 km) zjedliśmy kolację a on jeszcze ciągle był w szoku :)

No, a teraz potrzebuję prezent dla bardzo fajnego chłopaka. Jest wesoły, ma bardzo fajne poczucie humoru i bardzo lubi się śmiać. Nie ma jakichś specjalnych zainteresowań, nic nie kolekcjonuje, jest dość zamożny i nie ma za wiele czasu, bo wiecznie jest w pracy. On i tak ze wszystkiego się cieszy, nigdy nie wybrzydza i wszystko mu się podoba. Tylko, że ja nie chcę dawać mu jakiegoś bezdusznego i kompletnie bezosobowego prezentu.
Myślałam, żeby może jakieś filmy, albo bilety do kina - tylko nie wiem, czy w jego mieście jest taka możliwość, żeby kupić bilety a filmy sobie sam wybierze, taki, jak mu będzie pasował i  w terminie, który mu będzie pasował...
Szukam inspiracji, jakiegoś pomysłu, bo u mnie w głowie nie dość, że budyń, to jeszcze kompletna posucha...

czwartek, 24 lutego 2011

Naleśniki z dyniowym farszem z niespodzianką

Jedno z praw Murphy'ego mówi, że jak coś ma się spieprzyć, to się spierzy w najmniej odpowiednim momencie :)
Obiecałam dziś naleśniki, zostawiłam je na forum i ... forum dziś ma awarię.

No nic, to przyniosę te naleśniki tutaj, choć pewnie do rana, jak już Admin e-forów naprawi, to co się zepsuło, naleśniki mimo, że wystygną, nadal będą atrakcyjne.

Naleśniki są z nadzieniem dyniowo- jabłkowo- różanym, z ostrrrrrrrą papryczką.

Trzeba mieć naleśniki, które można wykonać według swojego ulubionego przepisu na naleśniki ( cienkie, nie słodkie) lub mieszając 300 g mąki z 200ml mleka, 200ml wody, i łyżeczką soli. Można dodać trochę tłuszczu ( rozpuszczone masło albo olej) , wtedy już wystarczy wylewać ciasto na teflonową patelnię. Wymieszane ciasto ma być lejące- rzadkie, konsystencji śmietany ( czasem trzeba dodać więcej mąki, albo więcej płynów) i należy je, po dokładnym wymieszaniu wszystkich składników, odstawić na pół godzinki, żeby dać czas glutenowi zawartemu w mące na rozklejenie ( albo może coś innego, co się z glutenem robi i co robi dobrze naleśnikom)

Farsz jest zainspirowany pewną rozmową, która dotyczyła zastosowań konfitury z płatków róży.
Ja bardzo ją lubię, ale sama w sobie jest dość mdła i za bardzo pachnąca, więc trzeba ją z czymś wymieszać.
Przeważnie mieszałam ją z musem jabłkowym, który tez sam w sobie nie ma zbyt atrakcyjnego smaku i dobrze się czuje w towarzystwie innych dodatków.
No i kolega wpadł na pomysł, żeby wymieszać różę z musem dyniowym.
Posiadam w słoiczkach, a jak ;)
Wymieszałam mus dyniowy  z różą, ale to jeszcze ciągle nie było to.
Dodałam musu jabłkowego i trochę miodu i zrobiło się pysznie, ale czegoś jeszcze brakowało.
Ostra papryczka.

I tu ostrzeżenie- ja miałam papryczkę z rodzaju habanera i teraz cierpię na papryczkowe poparzenie. A na zaś, oprócz rękawiczek to jeszcze założę gogle, bo od olejków eterycznych z papryczki zaczęły mi łzawić oczy.

Ostatecznie farsz wygląda tak:
100 g musu z dyni ( ja otwarłam słoiczek ;)))* )
5 łyzeczek konfitury z płatków róży
50 g musu jabłkowego
1/3 ostrej papryczki bez pestek, bardzo drobno posiekanej, może być mniej, ostrość warto dozować, żeby nie nabawić się papryczkowego wytrzeszczu oczu, jednak pamiętając, ze ma być ostrrrrrrrre. Ostatecznie może być  chili w proszku
Wszystko wymieszać, jeśli za mało słodkie- dosłodzić miodem

No to, Kolego :) Twoje obiecane naleśniki :) i dziękuję :) za piosenkę też

* kawał mi sie przypomniał ;)
Słychać pod oknami wołanie "węgiel przywiozłem, wegiel przywiozłem" Na co koń, zaprzężony do wozu z węglem, odwraca się i mówi: "jaaaa, Tyś przyzwiózł"
U mnie podobnie dziś było- proces produkcji naleśników został wstrzymany z powodu niemożności otwarcia przeze mnie słoika i wznowiony w momencie, kiedy wrócił do domu silnoręki luby i otworzył słoik.

sobota, 19 lutego 2011

Zakupy

Moja udręka. Już się denerwuję, bo czeka mnie latanie po sklepach w poszukiwaniu prezentu.

Hasło: masz tu kasiura, idź sobie coś kup, doprowadza mnie do rozstroju nerwowego. Nie znoszę snucia się po sklepach dla samego oglądania.
Ja idę tylko, kiedy muszę.
Zakupy domowe idą bezproblemowo- mam tablice magnetyczną w kuchni, a na niej przypiętą rolkę z kasy fiskalnej. I jak wytrzepuję ostatnie listki laurowe z torebki, kończy mi się proszek do prania, czy brakuje innych rzeczy, to po prostu dopisuję, czego nie ma i przy okazji kupuję wszystko, co potrzebne.
System mi odpowiada, bo nie ma u nas wyrzucania jedzenia ( raczej) i nie zdarzają się takie sytuacje ( raczej), że znienacka okazuje się, ze czegoś nie ma, bo nie wołało, że wyszło. Jak czegoś nie ma, to raczej dlatego, że nie miałam środków by to kupić, ale to inna sprawa.

Zakupy dla siebie tez robię hurtem. Raz, że nie znoszę kupowania ubrań, denerwuje mnie przymierzanie, konieczność wyboru, wiec jak już muszę coś kupić, to kupuję wszystko na raz, przy jednym mazaniu, jednym przymierzaniu i jednym stresie. Kompleksowo- od razu pasujące dodatki, bieliznę, biżuterię, buty.
Tak samo kosmetyki.
Wszelkie imprezy, na które potrzebuję kupić prezenty są raczej wiadome dużo wcześniej, więc prezenty zazwyczaj też kupuję wcześniej, bo w ten sposób unikam dawania przypadkowych, "dyżurnych" rzeczy moim bliskim. Raczej są przemyślane i prezenty ode mnie przeważnie sprawiają autentyczna radość. A poza tym mam czas, by pięknie zapakować. Właściwie, to pomysłowe, albo misterne pakowanie prezentów to mój drugi image ;). Ale o prezentach i niespodziankach, które udało mi się zrobić napiszę w innej notce.

Tak naprawdę to jedyne zakupy, które mi sprawiają przyjemność i tak zmysłowo pobudzają, to warzywa i owoce latem i jesienią na targowiskach. Mogę łazić i łazić, nie marudzę, nie mam poczucia, że marnuję czas.
Niedawno sobie pomyślałam, że te zimowe zawiechy i doły łapię z powodu braku odpowiedniego pożywienia i braku odpowiednich bodźców wizualnych.

Kiedyś luby mi mówi tak: miałaś dużo stresów, weź sobie moją kartę płatniczą i jedź sobie coś kup. No to pojechałam do centrum handlowego. W jednym sklepie od razu zaatakował mnie sprzedawca, w czym może mi pomóc. Dziękuję, oglądam- z moim spontanicznym uśmiechem. Przy drugim sprzedawcy zostało mi już tylko uprzejme półuśmiechu, a przy czwartym, który koniecznie chciał mi w czymś pomóc, miałam tylko chęć syknać "spierdalaj", ale że mamunia by się mnie wyparła, gdybym się tak zachowywała, to chwyciłam tylko magiczny stanik, po który tam poszłam, zapłaciłam i uciekłam.
Odechciało mi się zakupów, kupiłam jeszcze długopis lubemu i kilka przypraw z sklepie z naturalną żywnością i po godzinie byłam już z powrotem w domu. Luby się zdziwił, ale od tamtej pory mi nie organizuje czasu zakupami, raczej sam coś kupuje.

No, w przyszłym tygodniu czeka mnie obmyślenie i zrealizowanie zakupu prezentu, niestety- tez w jakimś markowym sklepie, gdzie jest masa ludzi, hałas i gdzie będzie molestował  mnie pytaniami "w czym mogę pomóc" sprzedawca, bo taką to oni mają niewdzięczną pracę.

poniedziałek, 14 lutego 2011

Kolekcje

Moje słonko pozwoliło opisać swoje kolekcje ( zdjęć nie mam czym zrobić, najwyżej potem dodam).
- Ogólnie to zbiera stare przedmioty użytkowe: wagi kuchenne, lampy naftowe, lampy górnicze, lampiony, żelazka z duszą, samowary, kufle ( cynowe)
Z tym, ze każda z tych kolekcji jest odrębna, a stare jest pojęciem względnym, bo jeśli się trafi współczesny okaz, za to z jakiegoś powodu interesujący- to również jest w orbicie jego zainteresowań.
- Syfony ( takie do bąbelkowania wody, a nie syfony z umywalek ;) ),  z tym, że określenie "do wody" również jest umowne, bo zbiera również syfony do śmietany.
- śmieszne czapki i kapelusze: wojskowe, balowe, kowbojskie.
- gadżety - makabryczne maski, sztuczne muchy i nie napiszę jeszcze co, bo się wstydzę ;)
- butelki w dwóch nurtach: stare butelki po piwie na taki zdrutowany ceramiczny kapsel ( koniecznie z etykietką) i współczesne butelki po czym popadnie, o ile mają interesujący kształt.
- słoiki- stare, z gumka i klamerką i napisem, albo takie z obrazkiem przypominającym holenderskie kafle. Słoiki moge używać ( i używam) za każdym razem składając przysięgę, że nie stłukę. Jeden kiedyś stłukłam, to do dziś mam wyrzuty sumienia, jak sobie przypomne ten pełen prawdziwego bólu wyraz jego twarzy.
- moździerze- z założeniem, ze każdy ma być wykonany z innego materiału: brakuje mu marmurowego, mosiężne, z brązu, z bambusa, z drewna, z granitu- już ma.
- narzędzia do precyzyjnych prac- szlifiereczki i inne cuda, co ani nie wiem do czego służą, ani jak się nazywają.
- dzwonki- różnych zastosowań, z różnych materiałów
- zegary- wszystkie, stare i współczesne o ciekawych kształtach
- monety
- długopisy- ale tylko takie, które posiadają jeszcze jaką inną funkcję. Ma już długopis z radiem, z termometrem, z lupą, z grzebieniem, z zapalniczką, z latarką, długopisy rażace prądem, z funkcja nagrywania, z laserem, z dozownikiem na perfumy i całą masę innych. Tę kolekcję szczególnie lubi ( i ja też ;) ) Ma ich kilkaset, a żaden się nie powtarza.

Pewnie jeszcze coś zbiera, ale teraz już nie przychodzi mi do głowy.

Pytałam go dziś, według jakiego klucza te kolekcje są uporządkowane. I mi powiedział, że głownie to z myślą "ocalić". I rzeczywiście tak jest- z tych staroci najbardziej go cieszą rzeczy, które gdzieś tam wygrzebał i przywrócił im dawny blask. Nie kupuje takich rzeczy, nawet jeśli są bardzo tanie. Lubi się też wymieniać.

Mnie się generalnie ta jego pasja podoba, uwielbiam, jak mu oczy błyszczą, jak cos nowego ma, coś o czym wyczytał gdzieś i jakoś udało mu się to zdobyć.
Choć czasem mnie szlag trafia, jak rzeczy zalegają gdzieś po kątach, gwałcąc moją potrzebę porządku.
I stąd powstała konieczność uporządkowania tych wszytkich kolekcji i ich wyeksponowania.
I tak wpadliśmy na pomysł, żeby powierzchnie pod sufitem przeznaczyć do eksponowania kolekcji. Na razie podniebne półki są w moim biurze i w kuchni ale podejrzewam, że z czasem będą we wszystkich pomieszczeniach. Teraz to już sprawa jest prosta z racji nabycia odpowiedniego urządzenia, ale wcześniej to była męka. Kiedy na wywiercenie jednej dziurki trzeba było przeznaczyć dwa, trzy wolframowe ( a może jakieś inne) wiertła, kiedy dosłownie spaliły się dwie wiertarki a Chłopaki miały jaja pozrywane od wiercenia, wściekłam się, pojechaliśmy do dużego sklepu, zasięgnęli języka i kupilismy młotowiertarkę. Luby nie mozę wyjść z podziwu, jakie zycie jest proste i jak on mógł żyć tyle lat, nie posiadajac tego urządzenia.
Dopóki sam sobie o te swoje skarby dba- cieszę się razem z nim i wspieram :) Zresztą zapowiedziałam, że ja tego czyścić ani odkurzać nie będę.
Często też przeszywa mnie lęk, kiedy oznajmia mi, że zaczyna zbierać, hi. Ostatnio powiedział, że będzie zbierał stare aparaty fotograficzne...

W sumie tak liczne i rozrastajace się kolekcje trudno zmieścić na 70 m kwadratowych.
W dodatku architekt, który projektował nasze osiedle chyba pod wpływem był, bo tak fatalnie podzielonej przestrzeni z trudem można szukać. I moje biuro to jest taki spory hol, jakby przedpokój w środku mieszkania, większość sąsiadów ma w nim szafy, ale ponieważ jest naprawdę duży ( większy niż nasza sypialnia) ja postanowiłam wykorzystać go na biuro. I to było do niedawna jeszcze jedyne niezagracone pomieszczenie.

Opócz tego, co kolekcjonuje luby, razem zbieraliśmy jeszcze kamienie ozdobne, ale od jakiegoś czasu kolekcja spełnia czysto dekoracyjną rolę.
Kiedyś zbieraliśmy tez muszle, ale teraz, kiedy muszle są pamiątką znad morza kupowaną w hurtowni już nas nie interesują. Może wrócimy do zbierania takich, które własnoręcznie znajdziemy na egzotycznych plażach ;))) Niedawno luby zrobił dekorację z tych najładniejszych. Dekoracja czeka jeszcze na ostateczne wykończenie, kiedy ukorzenią się pędy bluszcza.
Kiedyś zbieraliśmy też korki z wina. A dokładnie- to ja zbierałam, a luby się przyłączył.

A ja zbieram wisiorki i kolczyki z metalu i szkła ( ale noszę niezbyt często) choć też mi się oczy świecą na nowe okazy ;)))
I anioły. Moja kolekcja powiększa się bardzo powoli, ponieważ zbieram tylko anioły z duszą, kupuję je w galeriach i z tej racji - niezbyt często. Omijam chińską tandetę. I też staram się, żeby były wykonane z różnych materiałów- mam drewniane, z masy solnej, ceramiczne, ze szkła, patchworkowe, niciane.

Mam jeszcze jedną kolekcję, całkiem pokaźną, choć wirtualną. Fotografuję wieże ciśnień. W chwili obecnej, nowe "okazy" są wyłącznie prezentami, bo nie mam aparatu. Ale o tym napisze innym razem.

Riannon :) dawaj teraz Ty kolekcje Chłopa, proszę :)

niedziela, 13 lutego 2011

Rzeczy

Lubego natchnęło na uporządkowanie swoich licznych kolekcji, od kilku dni robi relingi, haczyki, czyści mosiężne dzwonki, lampy, odkurza butelki, układa długopisy itd...

Uznałam, ze taka monotonna czynność ( guzik do guzika, spinacz do spinacza, łańcuszek do wisiorka itd) odciągnie moje myśli nieco i uporządkuje je ;) i ja też zabrałam się do porządkowania różnych gratów: Papierów, barachła, które zalęgło się na biurku, a potem różnych innych szafek: po kolei i metodycznie.
I tym sposobem wyniosłam na śmietnik kilka worków pełnych przepalonych żarówek ( jestem ciekawa, czy tylko mój nie wie do czego służy kosz na śmieci? Albo może inaczej: co jest niezrozumiałego w tym, żeby puste opakowania lub zużyte przedmioty trafiały właśnie tam ? ), jakichś cieknących długopisów, papierowych śmieci, pozbawionych pary kolczyków, jakichś jeszcze innych zupełnie niepotrzebnych rzeczy.

Zrobiłam sobie tez całkiem fajny warsztacik krawiecki i okazało się, że mam wszystkie kolory nici i bardzo wielką mnogość igieł do maszyny, w spadku po ciotce.
I tak mi się ciotka spomniała.
Żona brata mojej babci. Porządkowaliśmy z lubym mieszkanie po Niej, kiedy zmarła.
Bardzo smutne życie i bardzo smutna śmierć.
Nie mieli dzieci, rodzeństwo tej ciotki w ogóle nie chciało utrzymywać z Nią kontaktów, a ta zapiekłość o jakąś pierodołowatą ( tak myślę) sprawę, jest aż przerażająca, skoro nawet Jej śmierć nie zdołała ich z tej zawziętości wybić. Nie przyjechali na pogrzeb, nie przyjęli spadku- mieszkanie w centrum jednego z uzdrowisk przeszło na skarb państwa.
Ciotka przez swoje ostatnie lata opiekowała się wujkiem, którego karmiła, przewijała, pielęgnowała, choć nie było  z nim kontaktu. Chyba z 15 lat.
Ciotka miała takiego powera, który mnie zdumiewał... Z trudem nadążałam za jej szybkimi opowieściami, dowcipnymi, błyskotliwymi, przywołującymi przedwojenną Krynicę.
I tak w pełni zdrowia ( może nieco wolniejsza- z racji wieku) po odbyciu żałoby po mężu, ciotka zmarła.
Tak jakby, któregoś dnia postanowiła, że nie chce już żyć i serce przestało bić.

Ale nie o tym miało być...
Jakos nikt nie chciał się zabrać za przejrzenie dokumentów, uporządkowanie bałaganu, zanim wejdą obce osoby i zaczną grzebać w Jej życiu, więc wzięliśmy z lubym kilka dni wolnego i pojechaliśmy tam posprzątać.
Wzięliśmy ze sobą paczkę worków na gruz.
Paczka okazała się niewystarczająca na uprzątniecie jednej szafki w kuchni!
Najstarsza przyprawa, jaką znalazłam w kuchni, miała termin ważności do grudnia 1981 !!! Pieprz w szarej torebce ze stemplem "opakowanie zastępcze" :) Zabrałam sobie na pamiątkę.

Różnymi przyrządami potrzebnymi w gospodarstwie domowym obdarowaliśmy chyba z siedem rodzin: odkurzacze, młynki do kawy, maszyny do szycia, miksery, czajniki: od lat siedemdziesiątych zbierane chyba. Dokupowane nowe, stare chomikowane.

Ubrania posortowane zajęły nam pakę w busie. Tylko ubrania po ciotce, najwyraźniej silne pragnienie przeżycia żałoby skłoniło Ją do wydania rzeczy po wujku. Kiedyś mówiła mi, że dla Niej decyzja na to, że już czas to zrobić, to była jedna z najtrudniejszych decyzji w życiu.
Te ubrania to przegląd trendów chyba od lat 40-tych, ze zmieniającym się rozmiarem na większy, a od śmierci wujka- na mniejszy.

Konieczność wyrzucenia tych rzeczy, których nie można było wydać komuś, to chyba była jedna z przykrzejszych rzeczy, które musiałam w życiu zrobić. Ciotce też się to chyba nie podobało zbytnio, bo zrzuciła mi roślinkę, którą zamierzałam się zaopiekować po Jej śmierci, na głowę ;) Roślinka wisiała na kwietniku w mojej jadalni. Stałam dość daleko, o nic nie zahaczyłam, a doniczka spadła... odbiwszy się od jakiegoś mebla uderzyła mnie w głowę...

Porządkując te wszystkie rzeczy, wyobrażałam sobie ciotkę, jak idzie na zakupy, kupuje jakąś niepotrzebną rzecz, by za jej cenę kupić sobie również ludzką uwagę. Uwagę, o którą nie chciała i pewnie nie umiała prosić.
Teraz, kiedy idę na zakupy, umiem już wypatrzyć takie osoby... Snują się z nogi na nogę, wybrzydzają przy jednej marchewce, by przedłużyć moment, w którym należy im się uwaga żywego człowieka, jego głos, może nawet- jak się uda- prawdziwe zainteresowanie, albo w wielkie święto, czyjś szczery i spontaniczny uśmiech...
Szkoda, że kiedyś nie umiałam tak patrzeć...
Ta wiedza, a może inaczej- jakaś taka cierpliwość do ludzi, to mój najcenniejszy "spadek". A oprócz tego: kilka kartonów książek, przybory krawieckie, pieprz w opakowaniu zastępczym i... koziołki do sztućców, które dziś znalazłam porządkując swoją szafkę w kuchni, również obrośniętą nadmiarem niepotrzebnych rzeczy...
Ich bezpretensjonalna bezużyteczność mnie wręcz rozczula... Jutro je wyczyszczę. :)

wtorek, 8 lutego 2011

Pytanie zasadnicze: co DOBREGO robi Misio?

Dalszy ciąg rozważań nad tematem, oraz dyskusji przewleczonej stąd.

Tak sobie myślę, że skoro to układanie poduszek, planowanie obiadów, dbanie o porządek i wiązanie wstążek jest takie nieprzyjemne, to po co to robić?
Czy nie lepiej wywiesić sztandar własnej niezależności i całkowicie olać misiaczków?

Po co te wszystkie nieszcześcia, że trzeba dogadzać, dbać, akceptować, starać się, jesli nic za to nie ma?
A może właśnie jest? Tylko niepoprawnie politycznie jest się do tego przyznawać?

Stąd pytanie tytułowe: co dobrego robią Pysie, Misiaczki i Misie, ze równoważy to wszystkie niedogodności z wiązaniem wstążki itd? że ja na przykład, jak wpakowałam się na siedzenie auta tak jakoś 17 lat temu, tak nadal tam jestem? ;)))))
Musi być coś dobrego w tym! :)

Wachlarz mozliwości jest szeroki: od tego co mówi pani Genia w "Testosteronie" ( Orgaz i orgaz... a meżczyzna nie jest od orgazmów, tylko, zeby pieniadze do domu przynosił- nie cytat, pisze z pamięci, ale sens jakoś tak leciał), poprzez to, ze przytuli, jak życie dokopie, że przykryje kocem, jak się zaśnie na fotelu, że pomizia,  postawi do pionu- no wiele tego.

Ta wstązka mnie intryguje mocno.
Zapytałam przed chwilą lubego, czy zawiazałaby sobie wstażkę na głowie, żeby sprawić mi przyjemność.
Popatrzył uważnie ( pewnie szukając podpuchy w tym niewinnym zdaniu) i pyta: ale to nie boli? To dawaj tę wstążkę.

Nurtuje mnie to od jakiegoś czasu.
Przecież nie trzeba się godzić na te różne ( bolesne, jak się domyślam) kompromisy. Kontrola społeczna jest już na tyle nieszczelna, że jakichś wyraźnych dyskomfortów nie przynosi z racji bycia singielką, możliwości jest wiele, a ostatecznie można sobie zakupić wibrator.

Czy to po prostu taka moda jest: narzekać na męża/partnera/kochanka/konkubenta?
Bez względu na to, czy to jest sprawiedliwe, zgodne ze stanem faktycznym, czy nie?

Albo jeszcze inaczej: może się zwyczajnie należy, z samej racji płci- żeby skakał, przymilał się, starał, a w nagrodę dostanie kopniaka i fochy? I musi to znosić, bo inaczej się okazuje, ze jest męską szowinistyczną świnią i NIC NIE ROZUMIE?

Cos mi się zdaje, ze za wiele sprawiedliwości w tym nie ma...

niedziela, 6 lutego 2011

Komórka

Pamiętam fragment z jakiegoś wykładu.
Rzecz dotyczyła jakiegoś afrykańskiego państwa i lat pewnie tak 80 - tych ubiegłego wieku.
Otóż w jakieś osadzie biegła linia kolejowa. Pociąg raz na jakiś czas przejeżdżał. Ludzie się schodzili. Najpierw kilka osób, potem coraz wiecej i więcej. Zakładali tymczasowe obozy, czekajac na pociąg. Taka lotna wioska, jakby. Gotowali, kochali się, jedli, kłocili się, handlowali- takie życie w oczekiwaniu na pociąg. Aż w końcu pociąg przyjeżdżał, ludzie wsiadali, "obozowisko" pustoszało. A później znów- zaczynali się gromadzić. I tak jakoś to wszystko sobie leciało.
A nagle wielka zmiana! Otóż na stacji przybyło coś. To coś miało niewielkie gabaryty, ale znacząco wpłynęło na całość. Otóż przywieszono zegar na ścianie. I nagle zniknęły tymczasowe poczekalnie, a wszyscy zaczęli się spieszyć i żyć w rytmie wyznaczanym przez wskazówki.

Jakos bardzo mi przypadła do gustu ta opowieść, choć nawet nie wiem, czy jest prawdziwa ;)
Ja mam takie coś z komórką.

Nie mam w tej chwili telefonu stacjonarnego, ale rozważam, czy by takiego czegoś sobie nie sprawić. I wszystkie służbowe kontakty ograniczać do telefonu stacjonarnego, ewentualnie przekierowujac rozmowy.
Przecież można się nagrac, kontakt jest. Przeważnie się nie pali. Lub druga komórkę, włączaną o 9 rano i wyłączaną o 18.
Ostatnio szału dostawałam, bo ktoś dzwonił do mnie 20 razy w odstępie co 2 - 3 minuty. Nie bardzo mogę rozmawiać, jak jestem u klienta. Mozna się nagrać, można wysłac SMS, nie rozumiem zupełnie skad to przekonanie, ze jeśli się dysponuje czyjąś komórką, to również dysponuje się czyimś czasem. I to dowolnie.
Klienci dzwonią do mnie do godziny 22, czasem nawet później. Ot, przyszli z ogódka i im się spomniało, że mieli dzwonić.
Albo są na giełdzie ( giełda jest w nocy) i im się źle wybiera numer. I o godzinie np 3.30 dzwonią. I bardzo przepraszają, ze to pomyłka. No, bywa, tylko ja mam po spaniu, bo zawsze taki nocy telefon stawia mnie na baczność, że coś się stało...

Ostatnio rozmawiałam z klientką i mi mówiła, że pilnie musiała gdzies pojechać, a nie mogła znaleźć nikogo na zastępstwo. I córka jej mówi: mamo, ale przeciez ty masz klucz do tej kwiaciarni i możesz zamknąć i się nie przejmować tym, czy masz zastępstwo, czy nie. Bardzo mi się to spodobało i nawet wypaliłam pani z jakiegoś ubezpieczenia, która kilka razy wczesniej dzwoniła z jakąs super- interesujaca ofertą, a później to nie odbierałam. I pani do mnie miała pretensje, czemu nie odbieram, a ona juz tyle razy się fatygowała. No jej mówię, że jesli nie odbieram to widocznie nie mogę rozmawiać, albo nie chcę. A że to jest mój telefon, to ja decyduję, które połaczenia przyjmę, a które odrzucę. Widocznie nic nie można było zarzucić słusznosci mojego rozumowania, bo już więcej pani nie dzwoniła.

Tyle lat mam już ten numer, ze stał się częścią mojej tożsamości, jak imię, nazwisko, pesel... zawsze mi się wydawało, że to głupie tak ileś telefonów ze sobą nosić, ale coraz bardziej rozumiem te osoby, które rzeczywiście mają inny numer służbowy, a inny prywatny. I po jednym aparacie w każdej kieszeni...

W sumie to miała być notka o tym, jak łatwo dać się zniewolić.
Nie wiem, czy mi wyszło:)

piątek, 4 lutego 2011

Torebki :)

Fajny temat, bo ja ( delikatnie mówiąc) na punkcie torebek mam hysia.
Mam masę torebek, przeróżnych. Koperty i błyszczące torebusie do sukienek wieczorowych ( nie cierpię ich, ale posiadam)
Wielkie torby, w których mogę przynieść codzienne  zakupy - do wyboru, do koloru.
Torebki do pracy- moje ulubione firmy bellugi- podoba mi się fason, masa kieszonek, przegródek, fajne rozwiązania do chowania kluczy, dokumentów, i innych pierdół.I nie są zbyt wielkie. Mam chyba we wszystkich moich ulubionych kolorach- czyli beże, brązy, zgaszone zielenie, dmuchnięte wrzosy, bordo.
Mam kilka torebek w różnych kolorach (pod buty ;) ) do takich bardziej oficjalnych strojów- biorę je do urzędów, na oficjalne wizyty, z okazji "kościołowych". Klasycznych, bez dużych ozdób. Najczęściej to dostałam je od mamy ;)

Przejrzałam kilka torebek, które mam na wierzchu.
Czego tam nie ma, hi. Pokój z kuchnią i łazienką. Ta, którą miałam dziś, zawiera: -
-3 portfele ( wszystkie puste, hi)- jeden mój, drugi lubego i trzeci- firmowy.
-Dokumenty z auta.
- klucze
- notes i notatnik z telefonami ( za to ani długopisu, ani ołówka)
- pieczątkę ( firmową i moja imienną), wizytownik, czy jak to się tam nazywa- takie płaskie pudełeczko na wizytówki. I ani jednej wizytówki.
- telefon
- chusteczki do nosa, ściereczkę do okularów.
- szminkę ochronną, mydełko z hotelu, szczoteczkę do zębów i pastę, nici dentystyczne, mała buteleczka perfum Yvesa Rochera.
- cukier w podłużnych dozach ( nie wiem skąd, widocznie gdzieś dostałam do kawy, a ja kawy nie słodzę)
- słodzik lubego
- łańcuszek, który dostałam od lubego. Nie mogę go niestety nosić. Widocznie ozdobne zapięcie ma w sobie nikiel, bo mnie cholernie uczula. Wiszące kolczyki z bursztynami w różnych kolorach ( cudne- od mlecznych, przez miodowe, po butelkową zieleń), z których wypadło jedno oczko - też prezent od lubego.
- tabletki przeciwbólowe, no- spa i tabletki nasenne.
- pomięte paragony, pomięte oferty, pomięte świstki z lista zakupów, woreczek po czymś jadalnym.
- suszki odpadnięte ze stroików i masa brokatu w różnych kolorach, oraz piasek z nad morza, połamane muszelki i kilka kamyczków.
- mały scyzoryk ( tez prezent) i mały śrubokręcik do okularów

Zaskoczyła mnie totalnie obecność w mojej torebce:
- noża kuchennego
- dużego śrubokręta- krzyżaka
-  TEGO czerwonego żelu ( boziu, co ja się go zszukałam... tylko w złym miejscu szukałam...)
- maskotek, które miałam zamiar dać Księzniczkom, tylko nie mogłam znaleźć

Same potrzebne rzeczy ;)))
Niezmiernie mnie irytuje ględzenie lubego, kiedy pyta: gdzie jest coś-tam. W torebce- odpowiadam. Jak ja mam szukać czegoś w twojej torebce, to mnie szlag trafia.
Tylko ciekawe, czemu w mojej torebce jest jego portfel, jego okulary słoneczne, jego słodzik i jego śrubokręt...
Ja też bym chciała mieć własną torebkę tylko dla siebie :)

Ciekawa jestem dalszych torebek :)

czwartek, 3 lutego 2011

Czy jestem dobrą kobietą?

Do zadania tego pytania zainspirował mnie ten artykuł

Fragmenty:
Przygotuj obiad. Zaplanuj go wcześniej, nawet poprzedniego wieczora, tak by pyszna potrawa czekała na jego przyjście. W ten sposób dajesz mu znać, że myślałaś o nim i przejmujesz się jego potrzebami. Mężczyzna jest głodny, kiedy wraca do domu i perspektywa dobrego posiłku (zwłaszcza jego ulubionego dania) to część niezbędnego ciepłego powitania.
Przygotuj się. Odpocznij 15 minut, byś była odświeżona na jego przyjście. Popraw makijaż, zawiąż wstążkę na włosach i wyglądaj promiennie. Pamiętaj, że on właśnie wraca z pracy, gdzie napatrzył się na zmęczonych ludzi.
Bądź trochę bardziej radosna i trochę bardziej interesująca dla niego. Coś musi rozświetlić jego nudny dzień - to twój obowiązek.
W czasie zimnych miesięcy powinnaś rozpalić ogień w kominku, by on mógł się zrelaksować. Twój mąż poczuje, że jest w raju, w świątyni odpoczynku i porządku, co tobie również polepszy samopoczucie. Przecież dbanie o jego komfort przyniesie ci ogromną satysfakcję.
Uciesz się, że go widzisz.
Powitaj go ciepłym uśmiechem i okaż szczerość w twoim pragnieniu ucieszenia go.
Wysłuchaj go. Być może masz wiele ważnych rzeczy, o których chcesz mu opowiedzieć, ale moment jego przyjścia nie jest właściwy. Niech mówi pierwszy - pamiętaj, jego tematy konwersacji są ważniejsze niż twoje.

Spraw, by ten wieczór był tylko dla niego. Nigdy nie narzekaj, gdy wróci do domu późno lub wychodzi na kolację lub w inne miejsce bez ciebie. Spróbuj zrozumieć, że żyje w świecie napięć i stresu.

Twój cel: spróbuj sprawić, by dom był miejscem spokoju i porządku, gdzie twój mąż będzie mógł odświeżyć ciało i umysł.

Nie witaj go narzekaniem i problemami.

Spraw, by było mu wygodnie. Zaproponuj, by się oparł na wygodnym fotelu lub by położył się w sypialni. Przygotuj mu coś chłodnego lub ciepłego do picia.

Ułóż dla niego poduszki i zaproponuj, że zdejmiesz mu buty. Mów cichym, kojącym i miłym głosem.

Nie kwestionuj tego, co robi, nie podważaj jego sądów. Pamiętaj, to on jest panem domu i zawsze czyni swoją wolę sprawiedliwie i rozmyślnie. Nie masz prawa tego kwestionować.

Dobra żona zawsze zna swoje miejsce.
I sobie myślę tak: 
Brzmi to kuriozalnie, po tych przeszło 50 latach. Można się uśmiechnąć, można się żachnąć, można się cieszyć, albo martwić, że czasy się zmieniły.
Jakoś nigdy nie byłam szczególnie wojującą feministką, nie mam potrzeby udowadniać, ze tez jestem człowiekiem i z tej racji należą mi się pewne prawa. Mam to szczęście, ze nie musiałam: prawa wywalczyli za mnie inni, zanim się jeszcze urodziłam, moi znajomi jakoś nie przywiązują do tego wagi, niespecjalnie się czuję dyskryminowana, nigdy nie czułam potrzeby udowadniać, ze posiadam również inteligencję ( zawsze się pocieszam, że to po prostu widać  ;) ). Nie musiałam walczyć z partnerem o prawo do pójścia do pracy, obowiązki dzielimy ( a jeśli nierówno to sama sobie jestem winna, bo rozpuściłam lubego, jak dziadowski bicz wyręczając w rzeczach, które potrafił i początkowo nawet chciał robić.)

Wstążkę we włosach już wiązałam, staram się być interesująca ( kiedyś pomalowałam sobie zęba czarnym mazakiem, tak dla jaj, stwierdziłam, że to nudne błyskać ciągle białymi zębami), a dziś po przeczytaniu tego artykułu, spytałam lubego, czy poprawić mu poduszki, żeby się mógł wygodnie ułożyć i czy zdjąć mu buty. Bardzo dziwnie na mnie popatrzył... Pewnie pomyślał, że coś knuję ;), a ja po prostu empatie poczułam... Stwierdziłam, że po tym jak napatrzył się na zmęczonych ludzi, może będzie chciał odpocząć w domu ;)))

To wszystko już tak bardzo trąci myszką, że nawet takie bardzo śmieszne nie jest.
Życie niesie kolejne wyzwania, z którymi pilnie potrzeba się zmierzyć na przykład: jak pogodzić ambicje zawodowe, własne doskonalenie, rozwój osobowy itd, z wychowywaniem dzieci, tak by nie przywoływać kolejnego pokolenia emocjonalnych inwalidów, zagubionych w świecie sprzecznych wartości, mających świetne kwalifikacje, masę umiejętności praktycznych, natomiast nieumiejących się odnaleźć w sferze duchowości. Słowem: jak jedną ręką wysyłać faksy i maile, a drugą ręką wycierać noski, szykować kanapki, cały czas dbając o to by nie poplamić "służbowej" garsonki, nie połamać paznokci i by ani pyłek z pudru nie spadł z nosa. Jak jedną ręką przypierdolić, a druga przytulić. I jeszcze znaleźć odpowiedź na pytanie: z jakiej racji godzę na to, by mój dzień pracy ma aż 19 godzin i czemu nie mam wolnego w niedzielę, tylko odwalam stertę prania, włączam odkurzacz i piekę ciasta.

I jeszcze drugi artykuł, pochodzący z tego samego okresu, z innego klimatu politycznego:
ZSRR a gospodarstwo domowe
Z książki o gospodarstwie domowym wydanej w latach 60 XX wieku w ZSRR:
"Powinniście zapamiętać, że do przyjścia męża z pracy należy się przygotowywać codziennie. Przygotujcie dzieci, umyjcie je, uczeszcie i ubierzcie w czystą odzież. Powinny ustawić się i przywitać ojca, kiedy stanie w drzwiach. Same załóżcie czysty fartuch i postarajcie upiększyć się, na przykład przywiążcie do włosów kokardę.
W rozmowy z mężem nie wchodźcie, pamiętajcie jak mocno się zmęczył i jak ciężka jest codzienna jego praca. Radzimy wam – milczcie, nakarmcie go i dopiero jak skończy i przeczyta gazetę możecie spróbować z nim porozmawiać."
A teraz z części „Rad dla mężczyzny”: Po zakończeniu intymnego aktu z żoną, powinniście pozwolić jej iść do łazienki, iść za nią nie powinniście. Dajcie jej pobyć samej. Być może zechce ona popłakać.
Tłumaczenie dr Dariusz Wierzchoś

Notka miała być zabawna, wiec pomijam ostatni akapit, bo zmroziło mnie to przesłanie i nawet nie chcę myśleć o tym, ze mogło się to nie zdezaktualizować jeszcze.
Uderzają podobieństwa.
Rodzina jako podstawowy warunek harmonijnego społeczeństwa.

I mam takie pytanie: co takiego dobrego jest w stabilizacji? Dobrego dla każdego pojedynczego człowieka, a nie członka społeczności?
A może to tak właśnie jest, że szczęście jednostki realizuje się w ustabilizowanej grupie?


wtorek, 1 lutego 2011

:)

Oto pierwsza gwiazda tego bloga :)
Cała kocia natura jak na dłoni.
Zdjęcie mnie urzeka od ładnych paru lat.
Z całego serca dziękuję Autorowi za zgodę na publikację i cierpliwość dla mła ;)