sobota, 23 lutego 2013

Cosik do dekoracji :)

Mam i ja :)

Jedna dekoracja:
Ściporoska, czyli zasuszona liana. Do wazonów wsadzę świeże kwiaty, jak je będę miała, hi. A na stałe- bluszcze.

Druga:

 Duuuży zegar, trochę zdekupażowany przez lubego.

Najfajniejsza:
Cienie, które rzuca żyrandol. Żyrandol my se zrobili z butelek po napojach i koronki.
Wzorki na suficie i ścianach mnie wręcz magnetyzują.

Ulubiona:
Bardzo lubię owieczki. Identyfikuję się ;) Moje imię pochodzi od słowa " agnus" - baranek. I ja właśnie taka owieczka jestem, hi. Przydarzają mi się takie rzeczy, że czasem trudno w to uwierzyc- w stylu wylania wrzącego krupniku sobie na osobiste plecy.
A ta dodatkowo ma elastyczne kończyny, co bardzo fajnie obrazuje, jak mi niekiedy opadają ręce i wszystko :)

Mam jeszcze 3 kwiatki, wspomniany ostatnio regał z aniołami i świecznikami i to już wszystkie dekoracje w tym lokalu :)

Edit:
Gałęzię miałam już wcześniej, z wazonami, a jakże.
Ukwiecona wyglądała TAK 

piątek, 22 lutego 2013

Ujarzmienie kolekcji

Pisałam już kiedyś, o manii zbieractwa mojego lubego...
Jak nie zwariowac w otoczeniu gratów? Szczególnie jeśli sama lubię ascetyczne wnętrza?
Szczególnie jeśli bałagan mnie przygnębia i powoduje chęc ucieczki?
Jak się nie kłócic wiecznie o gromadzenie rzeczy i zagracanie powierzchni, które miały pozostac przyjemnie puste?
Można pochowac do kartonów, a kartony gdzieś schowac, ale jaki sens ma wtedy gromadzenie tych rzeczy?
My umysliliśmy inaczej...
Półki pod sufitem.
Nie ma konieczności przekładania rzeczy, żeby zrobic miejsce dla tych potrzebnych na codzień, a jednocześnie wystarczy podnieśc głowę, by miec je "na oczach".
Dzwonki i młynki
Dalej syfony, wagi, butelki
Samowary...


Naftówki, lampiony i inne lampy...
Muszle.
Oprócz tego, na wspornikach wisi kolejna kolekcja- gier logicznych.
Nie mamy na razie pomysłu na aparaty foto i na długopisy.

W takiej postaci te klamory mi nie przeszkadzają, jedyny kłopot, to raz na jakiś czas je umyc, ale to już sobie kolekcjoner sam robi.

Ja zbieram anioły. Moja kolekcja też niezbyt nachalnie bije po oczach. Mieści się na regale umieszczonym pod parapetem ( kiedyś zrobiliśmy takie regał z lubym. Miała to byc podręczna biblioteczka, bo w tym pokoju mieściła się sypialnia, ale sypialnię przenieśliśmy, a biblioteka jest w innym miejscu)
Kolekcjonuję jeszcze foto wież ciśnień, ale tego jeszcze nie ogarnęłam, zresztą dużo zdjęc mi przepadło wraz z zawartością dysku. No i ciągle przybywają nowe- za co dziękuję :)
Kiedyś miałam taki pomysł, żeby je wydrukowac w wersjii " zgraficonej", w takiej formie, żeby wyglądały jak obrazy malowane pędzlem, ale to może kiedyś... Chwilowo nie mam nawet ściany, którą bym mogła na to poświęcic :)

środa, 20 lutego 2013

Heloł, Pani Wiosno...

...posprzątałam...
Można już przyjśc...
( jakby się kto czepiał, że Wiosna nie chce, bo bajzel )


No kurna, nie mam nabożeństwa do gospodarstwa domowego...
Nie lubię sprzatac i zazwyczaj sprzatam tylko tyle, ile muszę. Na zaś zostawiając zaglądanie w każdy kąt ze ścierką. Zresztą przeważnie tego "nie widzę". Test Białej Rekawiczki oblałabym na bank. Zazwyczaj.
Ale z racji skończonego malowania, fajnie było ogarnąc kąty i umyc nawet zegar od tyłu.
Perfekcyjna Pani Domu byłaby ze mnie dumna, bo patyczkiem do uszu szorowałam rynienki kabiny prysznicowej, oraz grzebykiem do brwi- klawiaturę laptopa, pozbawiając różnego rodzaju istoty żywe, oraz fragmenty materii nieożywionej, przyjemnego i pozbawionego niebezpieczeństw schronienia.
Tylko boli mnie cały człowiek i obawiam się, że jak w końcu przestaną bolec poszczególne części ciała, to znów trza będzie sprzątac.

Wszystko przygotowane na powitanie wiosny, a tymczasem od wczoraj jednostajnie sypie śnieg...

poniedziałek, 18 lutego 2013

Kryzys

Wczoraj słyszałam w radio, ze ludziom spadła stopa życiowa ;> I stac ich na mniej jedzenia.
Winien oczywiście kryzys.
Jak sobie poradzic w tym trudnym położeniu, pytał pan z mikrofonem? Jaki macie pomysł na oszczędzanie?
Ponoc największa ilośc ludzi wpadła na pomysł, żeby nie wyrzucac jedzenia.
WOW
To aż kryzysu trzeba, by sobie uświadomic tę prostą zależnośc? Ze zapłacic trzeba, a skoro trafiło do kosza, to znaczy, że może innym razem wypadnie mniej, albo na dłuzej starczy, jeśli się nie kupi aż tyle, albo nie wyrzuci?
Ponoc, dwa, czy trzy lata temu, kiedy kryzys dotknął inne kraje Europy, Polskę uchroniła konsumpcja, która podbijała PKB. Jednak najwyraźniej pułap możliwości kredytowania konsumpcji też już został osiagnięty, bo widziałam w prognozach na bieżący rok, że banki szykują masowe zwolnienia.

Kryzys, nie kryzys- jeśc trzeba. Przeważnie trzeba też nakarmic rodzinę. Jak to zrobic za mniej?
Nie wyrzucac- to raz. W radio mówili, że najprostszym sposobem na nie wyrzucenie, jest mrożenie. Tylko, ze ludzie też nie wiedzą, jak wykorzystac tę zawartośc zamrażalnika. Potem się okazuje, że pęka w szwach, a do jedzenia i tak nic nie ma. I dopiero kiedy już naprawdę nie ma skąd wziąc, to się okazuje, że to jednak skarbnica zapasów na co najmniej kilka dni ;)
Ja zauważyłam, ze najfajniej gotuję, jak nie mam z czego, hi.
Cus to za kunst powiedziec "capka", jak się ma pełną lodówę, swieże warzywa, świeże mięcho, pełno wędlin i nabiału, różne mąki, tłuszcze, luksusowe przyprawy ;))))
Ale zrób tu przyjecie, jak masz 6 zł do dyspozycji ;))) A ja zrobiłam, hi. ( już o tym pisałam)
Najfajniej gotuję, jak nie mam z czego :)
Nie mając możliwości, nie ma też pytania " a kto powiedział, że nie" Dlatego mogą byc kluchy z warzyw, pierogi z kaszą, kotlety z kaszy. Nie tylko placki ziemniaczane i makaron z cukrem.
Jednym z najulubieńszych moich sposobów na "odzysk" są placki z zupy, który kiedyś widniał na jednym kulinarnym portalu. Nie ma już dostępnego tego przepisu, więc pozwolę sobie opisac. Zostaje jedna chochelka zupy, za mało, żeby obdzielic domowników. Dodaje się więc jajko i trochę mąki, żeby uzyskac konsystencję ciasta na naleśniki. I smaży, jak racuchy :) Proste i genialne :) Nadaje się każda zupa, w której jest wkrojona duża ilośc warzyw. Pieczarkowa, jarzynowa, gulaszowa. Ostatnio robiłam z zupy charczo i z barszczu ukraińskiego.

Jak dla mnie podstawą gotowania za mniej jest gotowanie rosołu. A na jego bazie różnych innych zup i innych rzeczy. Niedawno czytałam na forum kulinarnym "kogo stac na dwa dania????" U mnie są dwa dania właśnie dlatego, że nie mam zbyt wielu pieniędzy. Dlatego nie muszę jeśc codziennie placków ziemniaczanych. I nie, nie jem codziennie rosołu :) ( chociaż lubię bardzo), robię na jego bazie inne zupy- ogórkową, pomidorową, marchewkową, selerową, dyniową, barszcz, krupnik, pieczarkową, cebulową, czosnkową.
Mięso można zemlec i wykorzystac do farszu- na pierogi, kluski, krokiety, pyzy, pasztet.
Warzywa można też wykorzystac- chocby w sałatce ;)
Można zrobic galaretki, które nadadzą się na kolacje, albo śniadanie.
Można zrobic pastę- np do pieczywa- ze zmielonych warzyw i mięsa.
Pomysł na kolację po rosole
I jeszcze - tej samej autorki: 6 obiadów z jednego gotowania rosołu
Policzyłam- jakies 60 zł na tydzień jedzenia. Drogo? Nudno? Zabiera dużo czasu?

Ostatnio chciałam dac Chłopakom jakiś obiad, taki trochę postarany, bo się męczą przy remoncie i chciałam, zeby ładnie pachniało jedzeniem w domu, więc zrobiłam im rosół, z kurczaka i kaczych skrzydełek. Rosół chyba najładniej pachnie domem, poczuciem bezpieczeństwa. Ale chciałam, zeby też ładnie wyglądał, trochę tak odświętnie, wiec mięso zmieliłam, razem z marchewką, dodałam trochę suszonego lubczyku, słodkiej papryki, duszoną cebulę i czosnek i zrobiłam klopsiki. Takie kuleczki do rosołu. Już kiedyś robiłam, ale mi nigdy nie wychodziły jakieś godne uwagi suche i bez smaku, a tym razem wyszły bardzo smaczne. Mogłyby robic za danie główne, w jakimś wyrazistym sosie.
Chętnie przyjmę inne pomysły na coś z niczego :)


sobota, 16 lutego 2013

Zielonego mi się chce!

Wiosny mi się chce!
I zielonego- znaczy pysznych chrupiących warzyw. Żadna tam marchewka na surowo, maczana w zimnym jogurcie... Brr. Nie chodzi mi o listek sałaty dodany dla dekoracji talerza i nie o kilka okruszków pietruszki.
Żadne tam twarożki ozdobione rzodkiewką, czy- coniedajbuk- sałatki.
Warzyw mi się chce- dużo, konkretnie i na ciepło- w końcu nadal jest zima. ( choc coś czuję, że już się kończy, skoro mnie takie zielone opanowało)
Ileż to można jeśc kanapki z pomidorem, który to w dodatku jest bez smaku.
Wena do zastosowania zawartości słoiczków też się kończy kiedyś.
Ileż to można jeśc fasolkę szparagową z bułeczką? Kalafiora w ogóle nie lubię i jem góra dwa razy w roku i to jest kalafior w sezonie, nie takie wodniste ... coś, jak teraz.
Racuchy, naleśniki, tarty i pizza już mi uszami wychodzi. Warzywa mają byc!

Książkę wertuję ze spisem dań głownych jarskich, ale tam bakłażany, cukinie, karczochy i świezy groszek cukrowy. A mnie stac co najwyżej na marchewkę, buraki, pietruszkę, seler i mrożonki- szpinak, fasolkę.

Jeszcze nie będąc na tej zielonej chcicy, trafiłam kiedyś na przecudowny blog podróżników na Kaukaz.
Nie wiem, jak bardzo zgodne z kuchnią gruzińską są te przepisy, ale jak dla mnie to jest TO!
Wszystkie przepisy są wege, ja je doginam do swoich potrzeb, bo wiadomo, że u mnie nie przejdą, bo pierwsze pytanie brzmi: " a mięso dzieeeee?" Więc mięso też, ale przede wszystkim warzywa.
W sumie to dogadzam sobie zupami- marchewkową, pomidorową w kilkudziesięciu wcieleniach, groszkową, selerową, ziemniaczną- tez w różnych wydaniach, intensywnym barszczem, albo mocno warzywnym barszczem ukraińskim. Kryterium jakie stosuję to- ma byc czysty, energetyczny kolor i moc warzyw.
Ale zupy już tez mi się nudzą powoli.
No i przyszła pora na wypróbowanie i inspiracje ze wspomnianego bloga. Jak czytałam kolejne receptury to po kolei leciało " chcę to!" " to tez chcę!" " i to też chcę!"

Bardzo mi pasuje połączenie orzechów z warzywami. Bardzo mi pasuje wyrazisty sposób przyprawiania chili, kolendrą i bardzo mi również pasuje obowiązkowy dodatek różnorodnej zieleniny.
Buraki nadziewane warzywami jadłam wczoraj. W sumie to nie taki jakiś bardzo dziwny pomysł, podobnie się nadziewa inne warzywa. Kiedyś robiłam kalarepki nadziewane mieloną wołowiną, ale ja chyba nie za bardzo lubię kalarepki gotowane. A buraki lubię. Jeszcze wypróbuje w jakimś ostrzejszym wydaniu nadzienie i spróbuję zapiec w beszamelu, może z serem.


I jeszcze pasta w czerwonej fasoli z orzechami. Pyszna. Trochę podobna do hummusu, tylko zamiast cieciorki- czerwona fasola, zamiast sezamu- orzechy. No i troszkę więcej przypraw. W ogóle, takie pasty ze strączkowych, to jest świetny pomysł. Właściwie to można ze wszystkich, kiedyś robiłam z grochu, zwykłego z majerankiem i trochę smakowało, jak ... pasztet.
No, a dziś- inspiracja tym. TYlko trochę inaczej. Nie miałam az tylu rodzajów świeżej zieleniny, wiec podparłam się pesto. Dodałam pietruszki. Filet z kurczaka zamarynowałam w cytrynie, i jeszcze pesto, pokroiłam, wymieszałam z makaronem świderki.
Właśnie o coś takiego mi chodzi :)

Kupiłam sobie nasionka. Zioła i troche kwiatków. Mam nadzieję, ze to już, albo bardzo niedługo. No i jeszcze inne warzywa czekają na wypróbowanie...

piątek, 15 lutego 2013

Rzeczy, które moga byc potrzebne.

Niektórzy się dziwią, że tyle rzeczy noszę w torebce.

Kiedyś wylądowaliśmy na niezaplanowanym noclegu, nie miałam grzebienia. Oraz się okazało, że grzebień to jest towar bardzo trudno dostępny, bo nie było go w żadnym sklepie. Występowałam jako taki bardziej zezłoszczony Król Lew przez kilka dni.
Jakiś czas miałam więc grzebień w torebce, ale teraz znów go potrzebowałam i znów nie miałam.

Niezbyt wielki problem był z mnóstwem rzeczy, kiedy dysponowaliśmy dużym autem. Po prostu się wrzucało, coś, co się moze przydac: czyli sztormiaki, klapki do łażenia po chaszczach, po tym, jak szlajając się po błocie i rowach na wielkich obcasach, o mało sobie nie powybijałam zębów.

Inny niespodziewany nocleg, który nas gdzieś tam zastał, pokazał, ze jednak warto miec przy sobie jakiś szampon do włosów, mydło, ręcznik, majty na zmianę.
Jak równiez, ze opaska uciskowa jest mi niezbędna ;) Przy czym istotne jest, zeby opaska, albo bandaż elastyczny i ja znajdowały się w jednym miejscu i jednym czasie, bo inaczej to ni ma sensu, hi.
( Moni, pamiętasz na pewno, hi)
Mimo nabywania coraz to nowych doświadczeń, wożenia ze sobą coraz to większej liczby gratów, nawet już później poręcznie spakowanych w kuferek, z przegródkami, w którym były rzeczy do mycia, kieliszki, opaski uciskowe, nici, igły i agrafki, duży nóż i jeszcze ujwico, to ciągle się okazywało, że czegoś nie ma.

Byliśmy kiedyś na weselu. Ja już chciałam spac, luby chciał się jeszcze bawic, ale przyniósł mi do pokoju wodę, piwo, jakiś napój, jakbym wstała i chciałoby mi się pic.
Owszem, wstałam. Owszem- chciało mi się pic ;) Miałam różne napoje, ale nie umiałam ich otworzyc, hi.
Próbowałam kluczami, próbowałam o zamek w drzwiach, ale mi się nie udało. Musiałam się napic wody z kranu, hi. Tym samym okazało się konieczne wożenie ze sobą otwieracza do butelek.

Teraz mamy małe auto, więc ilośc zabieranych ze sobą rzeczy musiała ulec znacznemu zmniejszeniu.
Miniaturowe kosmetyki, mała ilośc srodków opatrunkowych, oraz narzędzia zawarte w scyzoryku muszą mi wystraczyc :)

środa, 13 lutego 2013

Końskie pieszczoty

Jak powinna się zachowywac mała dziewczynka? No grzeczna ma byc i nie pokazywac złości.
Ma okazywac szacunek starszym, nie używac brzydkich słów, nie "bic się".

Niedawno widziałam takie coś. Podpity wujek uznał, że to świetna zabawa ciągnąc dziecko za warkocze.
Dziecko juz zindoktrynowane, więc wie, że nie powinna okazywac złości.
- Ciagniesz mnie za włosy ( zdanie w sumie bez ładunku emocjonalnego. Ot informacja, że może przypadkiem i ktoś nie wie, że boli)
- chachachachach- bo to świetna zabawa ciągnąc dziewczynkę za włosy)
- Nie ciagnij mnie za włosy ( drugie ostrzeżenie, odpowiedź identyczna :
- chachachachachacha
- ałaaaaaaaaaaaa ( trzecie ostrzeżenie i ponowny brak zaprzestania ciagnięcia za włosy)
Więc dziecko, chlast po łapach, na co jest reakcja wszystkich już:
- Podnosisz rękę na starszych, jak możesz, dziewczynki :" się nie biją", reka ci uschnie, blebleble...

Piszę, bo się gotuję ze złości. A sama nie wiem, gdzie jest źródło tej złości.
Wiem, że pewnych ludzi powinnam unikac. Nie wchodzic w dyskusje, ograniczac kontakt do " podaj mi prosze sól", "co tam słychac?" No bo po co " się kłócic", po co ma byc nieprzyjemnie.
Ale nawet i to nie ochorniło mnie przed atakiem.
Atakiem puci- puci.
Już pomijam, że sam taki gest jest protekcjonalny, albo lekko pogardliwy, bo owszem kiedyś miałam 5, czy 6 lat, owszem, spadałam z różnych gatunków drzew, właziłam w pokrzywy, spadałam z roweru, ściągałam odzież, zeby się wykapac w strumyku w kórym woda sięgała mi do kostek itd. Owszem, kiedyś byłam taaaka malutka, tylko od tego czasu minęło przeszło 30 lat i traktowanie mnie z góry jest nie bardzo na miejscu.
Tylko ta "pieszczota" polegała na ściśnięciu mojego policzka, wbicia paznokci i przekręcenia całości.
Zobaczyłam kilka gwiazd, oko i ucho niemal mi eksplodowało, a jeszcze teraz, po 2 dniach mam ślicznego siniaka pod okiem. Ręka mi się zaplątała w szalik i chyba dlatego tylko nie strzeliłam w gębę. I jeszcze skwitowanie " Na żartach się nie znasz". No ja pierdole, nie mam widocznie poczucia humoru, bo ja nikomu nie wyrywam policzka dla żartów.
Sama wiem, że pewnie nie był świadom swojej siły rażenia i - pewnie- " nie chciał"
Tylko nie wiem, skąd ta złośc.

Więc może, skoro mam byc grzeczna i słodka, nie używac brzydkich wyrazów, nie pokazywac złości, nie "bic się", okazywac szacunek starszym, to może i tych starszych powinny obowiązywac jakies reguły?
Respektowania przestrzeni osobistej i gwarancje nietykalności osobistej, bez względu na to, czy to ciagnięcie za włosy, szczypanie w różne części ciała i bez względu na to, czy lekkie, czy mocne.
A jeśli już do takich zachowań dochodzi, to może jakieś małe pole do obrony? A nie, że ja nie dośc, ze poszkodowana na dumie, samopoczuciu i urodzie, to jeszcze nie mam prawa powiedziec, że jestem wkurwiona, bo w końcu " nic się nie stało"...

sobota, 9 lutego 2013

Żałobne zastanawiajki

W poniedziałek pogrzeb, jedziemy dośc duży kawał drogi, kilka rodzin- jednym transportem.
Trza kwiaty zamówic i mama mnie pytała, jakie, czy jeden wieniec, czy palmę...
Ja wiem, że w takiej sytuacji, człowiek chce, żeby wszystko wyszło godnie, ładnie, jak najlepiej.


Ja nie wiem, jakie są "trendy" ale jak przebywałam w kwiaciarniach, to czasem mi się wydawało dziwne, że ludzie się tak mocno zastanawiają, czy palma, czy wieniec, taką dużą wagę przywiązują do szarfy, a to naprawdę takie ważne, żeby koniecznie było napisane, kto kupił kwiaty? Przecież zmarły i tak nie poczyta już...
Irytuje mnie tez składnia tych szarf. Na jednej szarfie ludzie koniecznie chcą, żeby było napisane " ostatnie pożegnanie"- kompletnie tego nie rozumiem. Pożegnanie - o ile nastąpiło- to nastąpiło wcześniej, poza tym przecież nie jest tak, że się już o zmarłym nie myśli, a to tak, jak powitanie... Poza tym ten czas żałoby jest też takim pożegnaniem. I co oznacza słowo " ostatnie"? że już nie muszę, albo nie mogę przynosic babci kwiatów?
A na drugiej szarfie pisze na przykład: do córki z rodziną. A co to córka to nie rodzina? A rodzina córki, to dla zmarłego nie rodzina?
Nie wiem dlaczego w kwiaciarniach nie mogą napisac tego, co sobie życzę? Naprawdę podlega ocenie, to że nie chcę, żeby na szarfie było napisane " ostatnie pożegnanie od..." ?

Podobnie ludzie chcą byc wymieni chocby z imienia na szarfie. Po co? Żeby grabarz widział, że sąsiadka Stefania się dołożyła do wieńca?

Albo jeszcze inksze żałobne tańce godowe...
Często obserwowałam, takie coś: wieniec ma mało kosztowac, ale wyglądac, jakby dużo kosztował...
Nie musi byc ładny, moze byc brzydki, bo "przecież to tylko kwiaty i i tak zaraz zwiędną", ale ma wyglądac na drogi...
Bez sensu.
Po co z taką intencją w ogóle dawac komuś kwiaty? Bo jak się nie da, to sąsiadka Eleonora obgada? A pani Jadzia z mięsnego będzie zbulwersowana?

Moja babcia uwielbiała dalie. Miała ich kilkadziesiąt odmian w ogródku, dbała o nie, cieszyła się z nowych kolorów, odmian, rozmawiała z nimi :) Mówiła na nie "gieorginie".
Szkoda, ze nie ma możliwości o tej porze roku zdobycia gdzieś gieorginii ( w sumie to dziwne, bo jesli się chce np bez, konwalie, forsycje, stokrotki, niezapominajki- to jeśli się je odpowiednio wczesnie zamówi, to można miec o każdej porze roku, a dalii jakoś nie. A właściwie może nie dziwne? W sumie pogrzeb rzadko kiedy jest planowaną " imprezą"...)
Umyśliłam se, że - wobec braku dalii - zamówię dla babci bukiet z białych róż. Bez szarfy. Bukiet, a nie wiązankę. Ciekawe dlaczego muszę przekonywac panią w kwiaciarni, że tak właśnie chcę. Bukiet, bez szarfy, z białych róż. Co mnie obchodzi, że pani pierwsze słyszy? I że nikt tak nie robi?
Babcia by się nie obraziła, więc dlaczego nie wypada?
Podobnie było z kwiatami dla mojego taty. Chciałam zrobic sama, nie wiem dlaczego pani mnie przekonywała, że "nie wypada"? Bo właśnie wypada, bo tata by tak chciał, i by się z tego ucieszył. A opinia pani w zakładzie o tym, co mnie wypada jakoś jest dla mnie mało zajmująca.
 Tak poza tym, to w którymś momencie miałam chęc wstac i strzelic tę panią w buzię, kiedy po raz kolejny dodawała" to tylko 100 zł więcej, to tylko 200 zł więcej". Zawsze mi się wydawało, ze pracownicy zakładów pogrzebowych powinni byc wyposażeni w jakąs szczególną kulturę osobistą i szczególne wyczucie. I kiedy pani pyta o dodatkowe " atrakcje" związane z pogrzebem, to może najpierw wypadałoby poczekac na odpowiedź, czy sobie życzymy tych atrakcji i na ewentualną niepewnośc, czy odmowę wysunąc ten argument finansowy.
Tym bardziej, że klient zakładu pogrzebowego jest dobrym klientem... Bo raz, że jak już przyszedł, to wiadomo, że zapłaci, bo pieniądze ma i nie będzie jeździł po wszystkich, żeby porównac ceny, bo nie ma do tego głowy, ani ochoty, a dwa- nie sądzę, żeby w takiej sytuacji komukolwiek chciało się targowac i koniecznie wybierac najtańszą trumnę i najtańszą usługę. Więc może należałoby ten dośc wstydliwy finansowy aspekt jakoś zdjąc sprzed oczu zagubionego człowieka, który właśnie stracił bliską osobę...
Tym bardziej, zę zazwyczaj człowiek ów nie jest świadom, że zasiłek pogrzebowy nie wystarczy na pokrycie kosztów samego pochówku...

Właściwie to sama nie wiem, po co o tym piszę...

piątek, 8 lutego 2013

Babcia

Tak mi jakoś ostatnio chodziła po głowie...

6 lutego babcia zmarła, dożywszy 88 lat. Bardzo juz słabe serce nie wytrzymało kolejnego zawału.

Pisałam już wspomnienie o babci. Tutaj
Babcia zachorowała na alzhaimera. Nie miała opieki w miejscu, w którym żyła cale życie, więc przez kilka lat jej córki się nią opiekowały na zmianę. Nie było to zbyt dobre rozwiązanie. Raz, że opieka nad osobą obarczoną tą chorobą jest niesamowicie trudna. I fizycznie i psychicznie. Babcia uciekała, robiąc sobie krzywdę. Była agresywna. Trudno w takich momentach nie zapomniec, że to najbliższa osoba na świecie...
Było to tez niezbyt dobre rozwiązanie dla babci. Bo kilka razy w roku zmieniała całkowicie otoczenie. A dla Niej świat jawił się wystarczająco wrogi...
Ostatnich kilka lat spędziła w domu opieki, zarządzanym przez męża mojej kuzynki.
Miała towarzystwo, profesjonalną opiekę, rodzinę, a przede wszystkim- całodobową opiekę medyczną. Tylko dzięki temu udało się ją wyprowadzic z kilku wcześniejszych zawałów. 


Tak sobie myślę...
Moja babcia i mój dziadek byli bardzo prostymi ludźmi. Pracowali ponad siły. Dziadka nie pamiętam, bo miałam 5 lat, jak umarł...Mieli 10- ro dzieci. Pierwsze dziecko zmarło,babcia rodziła w oborze, w czasie wojny.
Moja mama była najstarsza.
Jeszcze z dzieciństwa pamiętam ten dom. Murowany, ale tylko jedna izba- za ścianą - pomieszczenia gospodarcze.
Później już - inny dom, ale ta izba z piecem chlebowym jest do teraz. Zanim babcia wylądowała w ośrodku opieki - to było jej królestwo.

Dziadka znam ze wspomnień... cudzych. I z telewizora. Moi dziadkowie byli bardzo prostymi ludźmi, ale mieli kręgosłup i bardzo proste wybory. Żyli dla siebie, ale żyli tez dla innych. Nie było rozkminiania- warto- nie warto. Mus to mus, a dopiero potem odpocząc. W takim prostym życiu znajduje się miejsce dla takich wartości jak dobro wspólne- ojczyzna, znajduje się miejsce dla Boga i znajduje się miejsce dla ŻYCIA.
Pogrzeb mojego dziadka to była manifestacja... w której każdy pijaczek ściągał czapkę... bo dziadek, choc prosty to był KTOŚ.
Rodzeństwo mojej mamy rozjechało się po świecie. W swoim zakątku każde z dzieci było i jest KIMŚ. Kimś, kto patrzy dalej niż czubek własnego nosa, kto wysłucha, zorganizuje pomoc- książki dla dzieci, ubrania, znajdzie pracę, podzieli się jedzeniem. Bo tak trzeba. Bo samemu źle. Bo razem łatwiej. Bo życie to coś więcej niż wygoda...

Tak sobie właśnie myślę, że to bardzo piękna spuścizna...

I w głowie mi się kręci od wspomnienia zapachu rąk mojej babci. Pachniały poziomkami i śmietaną.
Jeju, te dłonie...
Z takimi grubymi zyłami, jak nacie kartofli, takie szorstkie...
Uwielbiałam wtulac w nie twarz...
Moja babcia potrafiła okazac wsparcie w bardzo prosty sposób. Troską. obecnością.
ooo, chłopak cię zawiódł... upieczemy drożdżowkę.
Jakaś smutna jesteś- i tajemnym sposobem znajdował się orzech z kieszeni z fartucha w paski. Albo cukierek z GS-u. Jeden.
JESTEM Z TOBĄ - bez słow. Nie ma małych problemów. Wszystkie są duże. Na niektóre zaradzi drożdżówka, orzech, albo cukierek. Inne potrzebują innych działań. Większości rzeczy idzie zaradzic... I na to trzeba się skierowac.

Smutno.
Ale minie, prawda, Babciu?
Dziękuję.

 I tak mi jakoś dobrze, że byłaś...
I mam wrażenie, że jesteś...
Energiczna, dowcipna, czuła bez czułostkowości, mądra, pozbawiona fałszu, obrócona do życia i prawdy przodem.

poniedziałek, 4 lutego 2013

Sałatka

Przygnębiona jestem bardzo. Nie mam zbyt wielu możliwości poprawienia sobie nastroju, to przynajmniej sobie popisze o jedzeniu...
O sałatce konkretnie.

 Imieniny u cioci Lusi, późny PRL, czyli sałatka jarzynowa. Esencja polskiej kuchni ;> czyli bylejakośc  i nuda. Identyczne przyjęcie w niemal każdym domu, składające się z mnóstwa bardzo kalorycznych przystawek, prawie takich samych, prawie w niezmiennym zestawie: śledzie, galaretki mięsne z uśmiechem z jajka, talerz wędlin z kwiatkiem wyciętym wykrawaczką do ciastek z papryki, trzy majonezowe sałatki, w tym- obowiązkowo jarzynowa, druga obowiązkowa- warstwowa, trzecia dowolna, ale z majonezem.
A przecież to żadna różnica, jaki tajemny składnik  da  się do sałatki, skoro i tak zabije się jego smak i kolor majonezem.
I pięc puszek+ majonez, to nie jest sekret doskonałej gospodyni. Aaaa i jeszcze jabłko... Jak mogłam zapomniec o jabłku? Przecież sałatki są "zdrowe", więc musi byc w nich jabłko. Coś na zasadzie " zdrowego" hamburgera z McDonaldsa ;) Który staje się "zdrowy" ponieważ znajduje się w nim jeden listek sałaty :D

Tak się zastanawiam skąd taka kariera sałatki jarzynowej? Dlaczego to jest odświętne danie? Narodowe niemal?
Ja traktuję sałatkę jarzynową, jako coś, w czym utylizuję wygotowane jarzyny, które oddały już swój smak do wywaru, są pozbawione przez gotowanie wszelkich wartości odżywczych, stanowią tylko masę biologiczną, której szkoda wyrzucic. I sałatka jarzynowa jest dla mnie takim śmietniczkiem jadalnym.
Nie wydaje mi się, żeby potrzebny był do niej jakiś przepis. Jarzyny, ziemniak, jajko. Coś kwaśnego ( ogórki kiszone, albo konserwowe, papryka, grzybki- bez znaczenia wielkiego), groszek, fasolka szparagowa, kukurydza- też bez znaczenia; jabłko, albo gruszka; por, albo cebula.
Wielkiego znaczenia, co się do niej da, nie ma, bo i tak będzie smakowac majonezem. Nie będzie smakowac w jakiś zasadniczy sposób lepiej, jeśli się pomnoży składniki i wszystko wrzuci do miski. Wypróbowałam to już wiele razy, kiedy miałam kilka otwartych słoików z przetworami w lodówce.
Może rzeczywiście- jeśli wszystko trzeba kupic specjalnie do sałatki ( ogórki, groszek, majonez) to wychodzi "odświętnie", w stylu- wydałam dużo, to musi byc pysznie.
U mnie nie wychodzi duzo za sałatkę, bo słoiki sobie zrobiłam ( niezależnie od sałatki), mrożony groszek mam przeważnie w zamrażalniku, a zrobic majonez to 3 minuty roboty, oraz składniki ( olej, jajka, musztarda) które i tak mam zawsze w domu, również niezależnie od sałatki.
Nie lubię zbytnio majonezu. Muli mnie po nim.
Nie znoszę tego żelaznego imprezowego bufetu. Do wódki, serio, wolę chleb ze smalcem i ogórkiem kiszonym, niż tę "wykwintnośc", po której nie mogę się ruszyc i to jeszcze wraz z wrażeniem, że nic nie jadłam. W dodatku ta bezsmakowośc majonezowa.

Sałatkę jarzynową zrobiłam na kolację. Jarzyny z rosołu, ziemniak, jajko, garśc mrożonego groszku, który wrzuciłam na sitko i ugotowałam na parze (para sama  się zrobiła, kiedy gotowałam ziemniaka), ogórki kiszone, kilka grzybków marynowanych, parę pasków konserwowej papryki i kilka gruszek z korzennej marynaty. Można zjeśc, ale dupy mi nie urwało, jak zwykle, zresztą. No i ok 200 ml majonezu mi wyszło z dwóch żółtek.

piątek, 1 lutego 2013

Stopniał śnieg

I odkrył psie przebiśniegi.


Jakieś 50 metrów od bloku znajduje się pas chaszczy,  gdzie bez specjalnego wysiłku, ani zbytniej straty czasu można z powodzeniem wyprowadzac psa. I większośc sąsiadów właśnie z tego sporego pasa korzysta w tym celu, z pożytkiem dla siebie i dla zwierzaków.
Mamy jednak wyjątkowo upartą sąsiadkę, która kilka razy dziennie wyprowadza swojego pieska wprost pod moje okna.
Podobno wdepnięcie w gówno sugeruje przyszłe szczęście, niemniej jednak koniecznośc wracania się do domu w celu zmiany, lub wyczyszczenia obuwia średnio mnie cieszy.
A jakiś czas temu administracja włożyła nam do skrzynek ulotkę, w której prosi o to by zwrócic uwagę, gdzie załatwiają się pupile, by nie niszczyc trawników, a wszystkich mieszkańców prosi o to, by w kwestii estetyki współpracowac ze Strażą Miejską.
Ludzie to mają naprawdę nasrane we łbach.  Zdarzało się, że wyprowadzają psy na dziecięcy plac zabaw, do piaskownicy.
Leniwą sąsiadkę prosiłam juz kilka razy, by robiła to samo, co większośc- czyli wyprowadzała psa kawałek dalej, ale strasznie się obraziła, że przecież nie będę jej rozkazywac...
Naprawdę pozostaje tylko zadzwonic po Straż Miejską? trochę smutne... Wiadomo, że pies musi się załatwic, ale niekoniecznie na chodniku, czy trawniku...
I to nawet nie chodzi o to, żeby nosiła ze sobą woreczek i zbierała psie kupy, choc to by było idealnie- gdyby... Gdyby były pojemniki specjalnie na to. Szczególnie, jak zrobi się cieplej.
Ale pas niczyich ( no, zaanektowanych przez żulków, których jednak również nie powinno tam byc, a zresztą- im to niespecjalnie chyba przeszkadza) krzaków nadaje się do tego celu znakomicie.