wtorek, 2 listopada 2010

Dynia i trudne słowa, takie jak imponderabilia.

Muszę trochę odpocząć, złapać jakiegoś luzu do głowy, zrzucić 30 kilogramów stresu, bo wyspac się, to się już wyspałam.
A stresu miałam ostatnio, że hej.
Miałam kontrolę z Urzędu Kontroli Skarbowej i czekam na dalszy ciąg.
Awanturę w stylu włoskim z lubym.
20- godzinny dzień pracy przez ostatnie 8 dni.

Tytułowe imponderabilia oznaczają rzeczy nieuchwytne, niemożliwe do zmierzenia, zważenia, ale mający jakiś wpływ na wydarzenia, stany itd.
I w niektórych tych nieuchwytnych stanach pojawia mi się jako hasło wywołujące - dynia.

Dynia -dekoracja
Dynia- nośnik wartości, lub anty- wartości.
Dynia- wyznacznik czasu i symbol jesieni.
Dynia- jadalna roślina o nieokreślonym smaku. Takie warzywo- kameleon.

Do niedawna dynię traktowałam czysto ozdobnie- jej czoło wieńczyłam wiankiem z mulenbekii i kuleczek jakie mi się nazbierały.
Dla mnie to były takie jakby wieńce, bukiety dożynkowe. Martwe natury z dynią.

Nie mam dzieci, wiec dynia jako dekoracja do halloweenowej sraczki, jak mawia Kojonkosky mnie omija, nawet nie wiem, czy akurat w moim regionie się takie coś robi- jestem wtedy w pracy i jakoś nie widziałam i jakoś nawet w marketach nie ma jakiegoś wielkiego natłoku związanego z halloween- ot, stojak ze strojami ( jeden) i tyle.
Ale na zaprzyjaźnionych blogach troszke buczy o tych hałach, więc wysiliłam mój spuchnięty do wielkości ziarnka maku mózg i się zastanawiam ;)
I tak- kontra: hamerykański zwyczaj, niczym nieuzasadniony, wywodzący się wprost z czystej checi zarabiania na sprzedaży słodyczy, a odbierający pola naszemu świętu zadumy.
Pro- coś się dzieje i dzieci chcą.

Moja kontra- oprócz tego, że coś się dzieje, to dzieje się jakoś tak bezmyślnie. I choć nie wiem, czy akurat myślenie ma nakręcić ta cała zabawa, to jednak wieje mi cholerną pustką.
Moje pro- bardzo mi sie podoba, że ta zabawa daje kopa rodzinom ( akurat tym znajomym w liczbie dwie sztuki, które w to są zaangażowane), zeby pobyć razem. Rodzice z dziećmi wycinają buźki w dyniach, i robia inne makabryczne dekoracje w stylu "paluchy wiedźmy". Jak myslę- to nieoceniony kapitał dla dzieci na przyszłość. Wspólne chwile śmiechu, i nauki poprzez zabawę. Jak kiedyś. A nie jak teraz, ze każde osobno przed swoim laptopem.

I wreszcie dynia jako nośnik smaków wielu.
W tym roku chciałam się zaprzyjaźnić jakoś bardziej z dynią, a potem ją zjeść :)
Z dyni robiłam tylko zupę, kostke do marynaty i farsz do nalesników. A to mało.
I najpierw poszły kopytka Antoniego, takie: http://kuchnianagazie.blogspot.com/2010/09/kopytka-i-z-dyni.html i tak mi się spodobały, że postanowiłam nabyć dynię w celu wykonania z niej bezsmakowego musu wieloczynnościowego zastosowania- na zupę, na farsz, na coś jeszcze.

I właśnie dziś nadszedł ten dzień, kiedy mam czas no i mam surowiec w postaci dyni, by to wszystko zrobić.
I tak: jedna dynia została sprowadzona do roli kostek z miąższu, lekko ugotowana i potrakowana melakserem. Zostanie zapasteryzowana na zaś- do zupy, do kopytek, do masy, która wzbogacona różą, lub czymś innym bedzie robić za farsz do naleśników lub ciast.
Masa różana wywodzi się stąd, ze konfitura różana jest dość cennym surowcem, żeby ją stosować samodzielnie. W dodatku samodzielnie - to dla niej niezbyt dobrze. Bo jest mocno aromatyczna i mdła przez to. A wspomożona jakims neutralnym tłem - wydobywa z siebie najlepsze elementy smakowe i zapachowe. Neutralne tło może robić jabłko, gruszka, albo właśnie dynia. Taki pomysł podsunął mi kiedyś Fil a tym roku postanowiałam wprowadzić go w czyn, produkujac neutralny mus do ( między innymi) tego zastosowania.

Druga dynia została upieczona.
Dostanie dodatki jakieś ( zaraz się zobaczy, a potem dopiszę) i będzie robić za farsz do ravioli.

Tak mi się przesunął obraz z tła, które towarzyszyło mi przez ostatni miesiąc, do pola głównej akcji.
A rzeczy nieuchwytne, jednak majce wpływ- imponderabilia ujawniły w postaci dyni :)

19 komentarzy:

  1. Na samą myśl o US to mi się rzygać chce :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Pumpkin my autumn love :D




    W kwestii formalnej Halloween to nie amerykańskie ino celtyckie święto. Do ameryki przywieźli je Irlandczycy, zostało przyjęte a potem bardzo mocno się skomercjalizowało :) Lotnica ma to świetnie opisane http://amerykanskieapetyty.blogspot.com/2010/11/halloween.html

    No, ciasto na pierniki zagniecione, sezon przedświąteczny uważam za otwarty :D

    OdpowiedzUsuń
  3. ooo... o mnie coś było, o mnie! :)
    a ja nic nie pamiętam o tym, że... dynię po(d)sunąłem! ;))
    booshhh... może ja mam gdzieś jakieś nieślubne dzieci i nic o tym nie wiem - bo zapomniałem... ;) :D :D

    Fil

    OdpowiedzUsuń
  4. O mnie też poniekąd było :D Bo ozdobę zrobiliśmy z dyni i Widźmy paluchy makabryczne :D Wszystko robiliśmy razem.. Młodemu sie podobało niezmiernie..
    I wiesz- mnie to pyko skąd to przyszło i dlaczego i po co..Radość i uśmiech dziecka- bezcenne :D

    No i w końcu odkryłam dynię .. Trza bylo 35 lat, żebym ją w końcu spróbowała :D Posmakowała nam..Więc myślę że stanie się naszą jesienną tradycją..takie dyniowe wycinanie i wymyślanie- "co by tu dziś z niej wykombinować" :D

    A o UKS- w zeszłym tygodniu, na szkoleniu z kosztów, wykładowca nam dużo opowiadał- i jeszcze mówił, że nasza IZBA najgorsza w POlsce jest- najbardziej pro-budżetowa..

    OdpowiedzUsuń
  5. ciasto na pierniki zagniecione? bosze...święta za pasem...już? :(

    OdpowiedzUsuń
  6. Beata u mnie zagniecione. Przepis na piernik staropolski oraz na pierniczki jest ten sam i wymaga leżakowania 3-4 tygodniowego :) Pierniczki na mikołajki jak znalazł a piernik - już przełożony - też musi swoje odleżeć :) Przepis od kilku lat ten sam, wypróbowany i nie zamienię na inny :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Tusiaczku- gdzieś się podziewała?

    No ja, mnie też chce się rzygać, ale co mam zrobić...

    OdpowiedzUsuń
  8. Anovi
    Do nas święto przyszło z Ameryki, bo przecież nie od druidów?
    I mnie się zdaje, że o to puste naśladownictwo chodzi, a nie o to skąd przyszło.

    Ja będę piekła pierniczki do stroików lada moment a ciasto na piernik staropolski zagniotę tez lada moment.

    OdpowiedzUsuń
  9. Fil
    No widzisz, a ja pamiętam :)
    Gorzej, jak masz tez ślubne dzieci i ślubną żonę, a też nie pamiętasz ;))

    OdpowiedzUsuń
  10. Aguś
    Moja siostra pracuje w naszej Izbie...

    A co do dyni- miałam zrobić ravioli z nadzieniem dyniowym, ale mnie wena opusciła i ogólnie się sfilcowałam.
    Dziś cały dzień chodziłam w piżamie, nawet listonosza tak przyjęłam i w piżamie poszłam wyrzucić śmieci.
    No nic ;) ravioli zrobię jutro :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Beata
    Święta za dwa miesiące, ale czas do zagniatania ciasta na piernik dojrzewajacy jest właśnie ten :)

    OdpowiedzUsuń
  12. A nosiło mnie i cały czas goście, jedni wyjeżdżają, to drudzy już są. Czasami śmieję się do męża, że nasz dom to taki publiczny :)))
    Ale ja lubię jak ktoś jest, a skoro ludzie lubią do nas przyjeżdżać, to znaczy, że dobrze im u nas co w efekcie cieszy mnie bardzo :)))

    OdpowiedzUsuń
  13. Zwykła dyńka , a tyle przemyśleń :)).
    Cmok !!
    Dla mnie dyńka to synonim bezmyślnego naśladowania , komercji i czystego wygłupu .
    No i wszystko jasne i git!
    Bo jeśli kontrą ma być cmentarny jarmark , który właściwie też jest komercją i bezmyślnym naśladownictwem , tylko w uświęconych szatach ... , to ja wybieram dyńkę ( chociaż z dużymi oporami :) , bo tu przynajmniej wiadomo , że o nic nie chodzi ...

    Kocham cmentarze wręcz chorobliwie , ale takie prawdziwe , naturalne , bez tego tandetnego blichtru i jarmarcznego gwaru ...

    Dobrze , że już wróciłaś :))

    OdpowiedzUsuń
  14. Tusiaczku
    Ja też bym tak chciała :)
    Ale do mnie mało kto przyjeżdża, bo ciągle jestem w pracy :(
    Dobrze, że już jesteś :*

    OdpowiedzUsuń
  15. Marta, zatkało mnie, bo chyba siedzisz w mojej głowie.
    Bo mnie się zdaje identycznie- nawet pisałam w jakimś komentarzu, że dla mnie to jedno, jak się bezcześci ideę- czy makabryczną przebieranką, czy jarmarkiem i wręcz wesołym miasteczkiem, zamiast zadumy.
    A przecież oba sposoby świętowania wyrosły z tej samej potrzeby człowieka- niepewności wobec śmierci i próby obłaskawienia zmarłych, co do których nie wiadomo, czy sa czy ich nie ma, jakie mają zamiary, jaka jest ich możliwość oddziaływania.

    W wielu kulturach zostawiało się jedzenie dla zmarłych w ten dzień ( w naszej, zniszczonej przez materializm dialektyczny- kiedyś też tak było)oświetlało się im drogę płomieniami świec, dawało się im kwiaty.
    Co zostało?
    Dla mnie jedynie magia cmentarza.
    Na poziomie estetycznym jedynie potrafię odbierać to święto. Schylając głowę nad grobem babci wyświetlają mi się filmiki, wspomnienia, w miarę upływu czasu coraz mniej takiego żalu jest, zę już jej nie ma, a coraz wiećej jasnej, ciepłej pamięci i takiego jakies dziękowania, za to, że była.

    Też lubię cmentarze. Ich spokój i powagę. I paradoksalnie - w Święto jest tego najmniej. Powagę zastępuje gwar i przekrzykiwania, tłoczne obelganie stoisk z tymi obrzydliwymi słodyczami, spokoju tez nie uświadczysz.

    Jak zwykle spacerowałam miedzy nagrobkami, oglądając dekoracje, czytając nagrobki. Powaliła mnie sentencja na jednym nagrobku. "dzieli nas tylko czas"
    Gruby dreszcz mam na plecach, nawet jeszcze teraz.

    OdpowiedzUsuń
  16. Mnie 1 listopada, na cmentarzu, ogarnia wzruszenie... Że ludzie pamiętają.. O swoich.. i o obcych.. Zapalają lampki na opuszczonych grobach.. Uwielbiam cmentarz.. chociaż bywam na nim rzadko.. Zazwyczaj 2 razy w okolicach 1 listopada.. Młody też lubi.. Zapala znicze i słucha opowieści o tych, którzy przeszli na lepsza stronę..
    Jarmarku wokół cmentarza taktownie nie zauważam..

    Ciasto na piernik zagniatam w sobotę :D Po raz pierwszy :D :D :D

    A z siostrą fajnie masz.. :) Ja mam koleżankę w UKSie :D

    OdpowiedzUsuń
  17. Aguś- pamietają?
    A jak zapomnieć?

    Ja przynajmniej nie potrafię... pamietam nie tylko na grobie, wręcz przed grobem pamiętam najmniej.
    Przeszkadza mi gwar, choć wiem, że trzeba. Ale czemu trzeba- za Chiny nie wiem :((
    Ja często jestem na cmentarzu- mamunia mnie prosiła, żebym opiekowała się grobem dalekiej ciotki, która zmarła bezdzietnie, skonfliktowana najwidoczniej ze swoim rodzeństwem, bo nawet nie przyjechali na pogrzeb i nawet nie byli zainteresowani dziedziczeniem majątku po niej. Do tego stopnia, że prywatne mieszkanie w centrum jednego z uzdrowisk przeszło na skarb państwa, bo spadkobiercy odmówili wzięcia spadku.
    Ale grób został. I ja tam jeżdżę, porządkuję, stawiam kwiaty i znicze- przynajmniej 6 razy w roku.
    Wtedy mnie to wzrusza najbardziej.

    OdpowiedzUsuń
  18. No właśnie Agik , też się zastanawiam " czemu trzeba " ...
    Zwłaszcza dlaczego trzeba w dniu Wszystkich Świętych obchodzić Dzień Zaduszny ?
    Takie dwa w jednym czy co ?

    Cóż , widocznie taka tradycja ;)))
    Ale nasza , polska - więc święta ...

    Odkryłam wspaniały nagrobek : wielki , nieobrobiony kamień otulony bluszczem i takimi wijącymi się iglakami ...Aż mi się nie chciało odchodzić ...

    OdpowiedzUsuń
  19. Bo Wszystkich Świętych jest dniem wolnym od pracy, a Dzień Zaduszny, nie?

    Nie wiem, ale mnie nikt tego nie tłumaczył. Nigdy.
    A w każdym razie nie tłumaczył tak, zeby do mnie przemówiło.

    A ja odkryłam, że Sylwia Pianka, urodzona w roku 1977 i w tym samym roku zmarła, otrzymała na swój nagrobek tę kompozycję z liści, którą zrobiłam, żeby Ci pokazać.
    Co by nie powiedzieć- alienacji od efektów swojej pracy nie mam powodu odczuwać...

    OdpowiedzUsuń