sobota, 15 stycznia 2011

Szczecin pełen przygód :)

Może głupio przyznawać się do takiego banału, ale zima mnie dołuje. Jakoś by tę wiosnę trza było zacząć czarować...
Od tego narzekania zewsząd ( a to na pogodę, zimę, brak pieniędzy, brak energii, rząd, drożyznę i inne) dupa się zaczyna marszczyć...
Tak swoja droga ;) fajnie się jest zakochać w styczniu :) przynajmniej jakąś porcje endorfin się organizmowi dostarczy i to inną niż czekolada ;)
Ja się nastawiłam na marzenia, co będzie jak już w końcu wszystko się zazieleni i poczułam tęsknotę za letnim cygańskim życiem...Za dalekimi wyjazdami, szukaniem noclegu przez 3 godziny, szybkim tempem życia, od którego naprawdę nieźle się można zafyrlać: bo to tak pięć nieznanych miast jednego dnia, nowych miejsc, szukania, za pierwszym rondem w prawo a za figurką w lewo, potem znów w lewo i znów w lewo. Nowych hoteli, nowych znajomych...Ludzi, którzy mają niezwykłe marzenia lub ciekawe pasje...Fotografowania wież ciśnień w nowych miejscach... Staranie się wnikać w rytm miasta. Obcego miasta, które jednak ma swój logiczny porządek, które można zrozumieć, przy odrobinie dobrej woli.

Miastem, które z tego mojego zrozumienia się wymyka jest Szczecin.
Z jednej strony nowoczesne, szybkie, tętniące życiem, energią, a z drugiej strony- bardzo zielone, pełne zacisznych zakamarów, sielskie wręcz, przytulne. Urocze w okolicach jeziora, i bardzo brzydkie w okolicy stoczni.
Fascynuje mnie.

Jeździmy do Szczecina już z 8 lat.
Za pierwszym razem- szok i kompletna dezorientacja. Luby bardzo zdenerwowany pytał bez przerwy- gdzie mam jechać, gdzie mam jechać- a skąd ja miałam wiedzieć, lżył mnie mianem pilota doskonałego.
Na jednych ze świateł, kiedy tylko trza było się zatrzymać, chwyciłam torebkę ( z dokumentami, pieniędzmi i kartami płatniczymi) i wyskoczyłam z auta z zamiarem wracania do domu pociągiem. Ale zmieniłam zdanie, hi.
Udało nam się znaleźć fajny hotel i jakoś połknęliśmy tę żabę.

Do tego hotelu jeździmy co roku i co roku błądzimy jeżdżąc w kółko po pobliskim rondzie...

W ubiegłym roku Szczecin dał nam równie mocno popalić.
Począwszy od tego, że kiedy przegapiliśmy stację benzynową przed wjazdem na obwodnicę- potem przez jakieś 30 km żadnej nie było.
Brakło nam paliwa prawie przed samym zjazdem do miasta.
Znalazł się jakiś miły człowiek, który na stację benzynową zaciągnął nas na sznurku. Autko dostało paliwo, za paliwo zapłaciłam kartą, ale jeszcze mi się przypomniało, że potrzebuję doładowanie do internetu, no i potrzebuję drobniejsze banknoty. Za doładowanie zapłaciłam gotówką. Jeszcze dopytałam kasjerkę o drogę i poszłam do auta. Pojechaliśmy do klienta,  wkładałam pieniądze do portfela, patrzę i jakoś ich mi się mało wydało. Oświeciło mnie, że chyba nie wzięłam reszty. No, ale jak tu wrócić, jak to stacja przy autostradzie, same prawoskręty. Obce skomplikowane miasto. Może jakby to była mniejsza kwota, to bym machnęła ręką.
Mówię do lubego, ze wracać przez miasto do poprzedniego zjazdu, żeby się włączyć znów do tego samego pasa, to absurd, szkoda czasu i paliwa. I żeby podjechać, ile się da, a resztę pójdę na butach. Tam, gdzie dało się zatrzymać auto to wydawało mi się, że to blisko, tylko przez łąkę trzeba przejść.
Tylko, ze jak w te chaszcze weszłam i podeszłam bliżej, to się okazało, że cała stacja jest okolona płotem...
No i tak szłam wzdłuż płotu- z dwa kilometry na pewno. Zziajana, z trawą we włosach, powykręcanymi na wertepach kostkami, ubłoconymi bucikami w końcu na tę stację doszłam, cały czas się zastanawiając, co mnie strzeli, jak się okaże na stacji, że jednak resztę wzięłam, tylko zgubiłam w jakimś innym miejscu.
Bardzo dobre wejście miałam ;) Takiego zaskoczenia malującego się na twarzy już dawno nie widziałam :)
" a skąd to pani idzie??? ", to mówię- chyba nie wzięłam reszty, a to mi się wydawało blisko, to szłam wzdłuż płotu" Kasjerka - " no, koledze się właśnie wydawało, że nie wydałam, ale sprawdziliśmy zapis z kamery i nie jest on jednoznaczny, a kasy jeszcze nie zdążyłam policzyć"
Policzyła kasę, jednak się okazało, ze nie wydała, przeprosiła, no ale ja musiałam jeszcze wrócić...tą sama drogą.
Wróciłam jakoś, wypiłam dwie butelki wody. Tego wieczoru bardzo szybko zasnęłam...

Już nie mogę się doczekać tegorocznego wyjazdu do Szczecina i tego, ze może  w końcu w tym roku uda się wypić to wino ze Smakosią...

6 komentarzy:

  1. Mam nadzieję, że w tym roku drogi i ronda szczecińskie nie będą już dla Was zaskoczeniem :-D Zaprawieni w bojach dacie sobie radę :-))
    A to winko i pogaduchy, to świetny pomysł!

    OdpowiedzUsuń
  2. Emila :)
    Co roku są zaskoczeniem ;)
    Na to wino to już sie cieszę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. a ja już od dłuższego czasu planuję się wybrać do Szczecina :)

    pozdrawiam,
    Paula

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj Paula :)
    Dla mnie drugi koniec Polski, więc samo planowanie mi nie wystarczy ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Szczecin - niby bliżej jak Rybnik a tak samo daleko :) No, ale jak będziesz w okolicy to zatrąb, byle nie tak cicho jak w ubiegłym roku :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Zatyczki z uszu wyjmij :)
    Jak w Rózynach nocowałam na weekend, to trąbiłam, ze jestem, ale ruszyć się z Różyn nie mogę...

    Żeby to było juz...

    OdpowiedzUsuń