środa, 6 kwietnia 2011

O chlebie, pomidorach, ziemniakach i frytkach- wcale nie o jedzeniu...

... tylko o miłości, trosce, poczuciu bezpieczeństwa.
O Babci.

Pisałam poprzednią notkę i odnośnie niejadalnych ziemniaków przypomniała mi się historyjka, którą zapisze za chwilę. Potem prawie do rana wspominałam różne inne anegdoty, zdarzenia stąd ta notka.

Chleb:)
Babcia piekła chleb. Piekła z raz, dwa razy w miesiącu, część rozdawała, część jadło się do ostatniego okruszka- nie pamiętam dokładnie, ale  z tydzień był świeży, a potem się jadło jaki był.
O taka parującą piętkę to biliśmy się :)
Najbardziej niezwykłe było jednak, jak chleb rósł...
Pamiętam to jak jakies nabożeństwo...
Nie wolno nam było wchodzić do tego pomieszczenia z dzieżą z zaczynem.
Możliwość zajrzenia pod płótno, to ... jak wejście do tajemniczego ogrodu. Jak jakiś wyższy stopień wtajemniczenia.
Próbuje upiec chleb w domu, już pomijając kwestie czysto techniczne ( jak piec opalany drewnem, mąka) ... tego smaku nie znajduję. A to tylko chleb był. Suchy, albo tylko z masłem. A jako bonus- poczucie bezpieczeństwa, radość, beztroska.

Ziemniaki ;)
Babcia wstawiał co dzień na piec wiaderko przykryte sztywną folią- to było jedzenie dla świnek.
Jeździliśmy ( siostra i liczne kuzynostwo) na wakacje do babci na wieś. I któreś z nas obczaiło, że takie parowane ziemniaki dla świń, to całkiem smaczne są jak się je odłubie z  tego mundurka i posypie solą to wręcz rarytas jest. I tak pojedynczo wchodziliśmy do takie "gospodarczej" kuchni ( nie gotowało się tam dla ludzi, tylko własnie dla świń i dla kur, no i babcia robiła tam przetwory, czyściła warzywa i owoce) i podkradaliśmy po jednym ziemniaku. Rano się okazało, że... wiaderko puste, a dla świń nie ma :)
Potem babcia gotowała jedno wiadro dla świń i jedno wiadro parowanych ziemniaków dla nas.
W tamte wakacje jedliśmy codziennie na kolację ziemniaki parowane tak, jak dla świń (potem już świnie miały swoje ;) )
z solą, albo z solą i masłem.

Frytki :)
"Babciu, zrób nam frytki"
Babcia zasięgnęła języka, obczaiła co to za miastowy smakołyk i uznała, ze jest w stanie miastowe frykasy przyrządzić i takoż zrobiła :)
Mój mały kuzyn powiedział: " babciu daj mi te prytkę na bidelcu"
Właściwie to nic takiego, ale zawsze jak się z kuzynostwem spotykamy, to wspominamy " a pamiętacie, jak Adas powiedział, żeby babcia dała mu prytkę na bidelcu". Zawsze się z tego śmiejemy, tak jak wtedy śmialiśmy się. Widocznie w tym imponderabiliu jakoś szczególnie ujawniło się, to co wszyscy pamiętamy: kuchnię pełną rozwrzeszczanych, szczęśliwych, radosnych dzieciaków, atmosferę beztroskich wakacji i nad wszystkim czuwającą babcię.
Może dlatego z 15 lat nie jadłam już frytek? o nie ma w nich tego, co było w tamtych? I nigdy nie będzie?

Pomidory :)
To rodzinna anegdota.
Babcia dostała od jakiejś swojej koleżanki wiaderko pomidorów ( takie, jak do dojenia). Ponoć miałam wtedy z półtora roku. Ponoć uśmiechnęłam się na widoć czerwonych kulek, wyciagnęłam rączkę i powiedziałam "am". Dali mi pomidora. Zjadłam, wyciagnęłam rączkę powiedziałam "am", dali mi drugiego :)
Przy czwartym moja mama się zaniepokoiła, ze może takiemu małemu dziecku zaszkodzi, ale babcia powiedziała:  "a co bedzies dziecku załować, dej, jak smakuje"...
Ale jak już w wiaderku zaczęło być widać dno, to i babcia się zaniepokoiła, "ze moze bezie jus dość"
Nic mi nie było, hi.
Pomidory znalazłam ;) Sa małe, z dość grubym miąższem, dość twardą skórką, małymi pesteczkami zielonymi, słodko- kwaśne. Monia mówi, że nazywają się Starbuck.
Dzień bez pomidora jest dniem straconym :)
Czasem myślę, ze zimowe doły i zawiechy łapię przez brak pomidorów o odpowiednim smaku. Każdy tort, wszystkie słodycze świata, każde mięcho oddam za pomidora- jędrnego, słodko- kwaśnego, z gładkim miąższem i zielonkawymi małymi pesteczkami.

Anegdota o tym, jak luby poznał babcię Marynię :)
Luby na "zapoznanie" pocałował  babcię w rękę. U niego pocałunek w rękę jest zarezerwowany dla szczególnych kobiet i wyłącznie na szczególne okazje. Babcia przykryła jego dłoń swoją, obróciła i.... też go pocałowała w rękę, po czym puściła do niego oko :)
Moje wielkie chłopisko miało autentyczne łzy wzruszenia w oku, a ja oficjalnie wylewałam fontanny łez ;)))

Moja babcia żyje.

10 lat temu został zabity jej ukochany syn. Kilka miesięcy później, w wyniku strasznej choroby ( młodym wieku) zmarła jej córka. Od tamtej pory babcia zaczęła znikać. Najpierw mówili, że to alzhaimer, potem, ze demencja. Później miała czarną serię zawałów i innych przypadłości zdrowotnych i jest już coraz bardziej... tam. Nie piecze chleba, nie gotuje ziemniaków, porusza się na wózku, nie poznaje nikogo. Woła po imieniu swojego Stasia, swoją Terenię... widzi ich i obcuje z nimi na co dzień... z nami ( żywymi) już mniej.

No i taka jest ta historia nie o jedzeniu :)

16 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Historie chwytające za serce tak bardzo, że tuż po lekturze nie byłam zdolna do nawet oszczędnego komentarza. Każde Twoje słowo o tamtych czasach i ludziach aż kipi uczuciami.
    I to jest dobre, i piękne, i tak własnie powinno być.
    Opuszczam Twój blog w oparach nostalgii...

    OdpowiedzUsuń
  3. gęsiej skórki dostałam i to wcale nie dlatego, że mam gorączkę
    :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Smaki i zapachy dzieciństwa- nie wrócą nigdy, ale zawsze będziemy o nich pamiętać.

    OdpowiedzUsuń
  5. Lekka
    Fakt- jak mi brakuje poczucia bezpieczeństwa, to uciekam myślami w ciepłe, pachnące chlebem, śmietaną i poziomkami, ramiona babci.
    Ale to nie jest jakis smutny wpis.
    Pożegnania ( nawet te "na zawsze") są nieuniknione.
    To bardzo dobrze, że "nie wszystek umrę", to bardzo dobrze, że zostaje jasna czuła pamięć, która bez bólu, jedynie z przyczajonym w kacikach oczu smutkiem, pozwala powiedzieć: "Dobrze, że było! Dziękuję"

    Maiukolcu...
    Coś często łapiesz ostatnio gorączki... martwię się.Zima?

    OdpowiedzUsuń
  6. Riannon- no nie wrócą...
    I bardzo ciekawe sa te poszukiwania smaków... To emocje- tęsknota, uczucia dosmaczają te wszystkie rzeczy.
    Co nie przeszkadza w poszukiwaniach...
    JUz Ci kiedyś pisałam ;)- wszystkie moje poszukiwania, wszystkie próby, cały mój fiż dla jedzenia bez chemii- to jest własnie poszukiwanie poczucia bezpieczeństwa...

    Ściskam

    OdpowiedzUsuń
  7. Babcia kojarzy się zawsze z dobrem ogólnie pojętym i chyba wcale nie potrzebne są nawet konkretne wspominane sytuacji, lecz samo słowo miłość kryje w sobie babcię.

    OdpowiedzUsuń
  8. Smaki dzieciństwa - nigdy później nieodtworzone, choćby to był chleb z wodą i cukrem.

    OdpowiedzUsuń
  9. Witaj Kasinko :)
    Może i tak, choć słowo miłość pewnie kryje więcej znaczeń ;)
    Dla mnie przede wszystkim- poczucie bezpieczeństwa.

    Anovi- ciekawe czemu nieodtworzone? Uczucia tak przyprawiają wszystko chyba...

    OdpowiedzUsuń
  10. To też a właściwie może przede wszystkim.

    Jednak obstawiałabym inną jakość jedzenia, technologię uprawy i sezonowość. A teraz wszystko dostaniesz o każdej porze roku, tylko jak to smakuje to obie wiemy. I jabłka już tak nie pachną jak kiedyś... A znajdź w nim robaczka :/
    Fakt, może teraz mniej sypane jak kiedyś, bo to wiadomo było, że sztucznych nawozów nikt sobie nie żałował ani o ekologii nie słyszał. Za to teraz mamy GMO i hormony oraz antybiotyki. Aha i konserwanty i różne e... No sama wiesz ;)
    Ja to miałam szczęście bo warzywa i owoce miałam głównie od babci i ciotki, które to miały kawałek przydomowych ogródków i uprawiały je po swojemu :) A u babci były i kury i króliki - więc i mięso było.

    OdpowiedzUsuń
  11. To też.
    Troszkę mi smutno, jak słyszę, ze mleko bierze się z kartonika, a truskawki to z proszku w galaretce są...
    Ale może świadomość zatoczy koło i znów będą jabłka ( małe i pachnące), truskawki tak pachnące, że zapach potrafi mózg w powietrze wysadzić...?
    A może ;) dorobimy się wielkiej kasy, wyprowadzimy się w ciepłe kraje i będziemy uprawiać pachnące truskawki, pomidory starbuck i takie dobre ziemniaki, jak jadły świnie u mojej babci? ;))) Bez chemii, oczywiście :)

    OdpowiedzUsuń
  12. mieszkałam na przedmiesciu ,był ogródek i jabłonie i przecudne papierówki,i kartofle sadzilam i wykopywałam i bób obok rósłl i szczypior,och,Aga przywołałas i u mnie ciepłe wspomnienia (i smaczne)

    OdpowiedzUsuń
  13. Ehhh, gdzieś kiedyś przeczytałam że wspomnienia to jedyny wehikuł czasu jakim dysponujemy.
    Pięknie jest mieć dokąd wracać tym wehikułem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ładnie powiedziane...
      Rzeczywiście tak jest...

      Usuń