Muszę trochę odpocząć, złapać jakiegoś luzu do głowy, zrzucić 30 kilogramów stresu, bo wyspac się, to się już wyspałam.
A stresu miałam ostatnio, że hej.
Miałam kontrolę z Urzędu Kontroli Skarbowej i czekam na dalszy ciąg.
Awanturę w stylu włoskim z lubym.
20- godzinny dzień pracy przez ostatnie 8 dni.
Tytułowe imponderabilia oznaczają rzeczy nieuchwytne, niemożliwe do zmierzenia, zważenia, ale mający jakiś wpływ na wydarzenia, stany itd.
I w niektórych tych nieuchwytnych stanach pojawia mi się jako hasło wywołujące - dynia.
Dynia -dekoracja
Dynia- nośnik wartości, lub anty- wartości.
Dynia- wyznacznik czasu i symbol jesieni.
Dynia- jadalna roślina o nieokreślonym smaku. Takie warzywo- kameleon.
Do niedawna dynię traktowałam czysto ozdobnie- jej czoło wieńczyłam wiankiem z mulenbekii i kuleczek jakie mi się nazbierały.
Dla mnie to były takie jakby wieńce, bukiety dożynkowe. Martwe natury z dynią.
Nie mam dzieci, wiec dynia jako dekoracja do halloweenowej sraczki, jak mawia Kojonkosky mnie omija, nawet nie wiem, czy akurat w moim regionie się takie coś robi- jestem wtedy w pracy i jakoś nie widziałam i jakoś nawet w marketach nie ma jakiegoś wielkiego natłoku związanego z halloween- ot, stojak ze strojami ( jeden) i tyle.
Ale na zaprzyjaźnionych blogach troszke buczy o tych hałach, więc wysiliłam mój spuchnięty do wielkości ziarnka maku mózg i się zastanawiam ;)
I tak- kontra: hamerykański zwyczaj, niczym nieuzasadniony, wywodzący się wprost z czystej checi zarabiania na sprzedaży słodyczy, a odbierający pola naszemu świętu zadumy.
Pro- coś się dzieje i dzieci chcą.
Moja kontra- oprócz tego, że coś się dzieje, to dzieje się jakoś tak bezmyślnie. I choć nie wiem, czy akurat myślenie ma nakręcić ta cała zabawa, to jednak wieje mi cholerną pustką.
Moje pro- bardzo mi sie podoba, że ta zabawa daje kopa rodzinom ( akurat tym znajomym w liczbie dwie sztuki, które w to są zaangażowane), zeby pobyć razem. Rodzice z dziećmi wycinają buźki w dyniach, i robia inne makabryczne dekoracje w stylu "paluchy wiedźmy". Jak myslę- to nieoceniony kapitał dla dzieci na przyszłość. Wspólne chwile śmiechu, i nauki poprzez zabawę. Jak kiedyś. A nie jak teraz, ze każde osobno przed swoim laptopem.
I wreszcie dynia jako nośnik smaków wielu.
W tym roku chciałam się zaprzyjaźnić jakoś bardziej z dynią, a potem ją zjeść :)
Z dyni robiłam tylko zupę, kostke do marynaty i farsz do nalesników. A to mało.
I najpierw poszły kopytka Antoniego, takie:
http://kuchnianagazie.blogspot.com/2010/09/kopytka-i-z-dyni.html i tak mi się spodobały, że postanowiłam nabyć dynię w celu wykonania z niej bezsmakowego musu wieloczynnościowego zastosowania- na zupę, na farsz, na coś jeszcze.
I właśnie dziś nadszedł ten dzień, kiedy mam czas no i mam surowiec w postaci dyni, by to wszystko zrobić.
I tak: jedna dynia została sprowadzona do roli kostek z miąższu, lekko ugotowana i potrakowana melakserem. Zostanie zapasteryzowana na zaś- do zupy, do kopytek, do masy, która wzbogacona różą, lub czymś innym bedzie robić za farsz do naleśników lub ciast.
Masa różana wywodzi się stąd, ze konfitura różana jest dość cennym surowcem, żeby ją stosować samodzielnie. W dodatku samodzielnie - to dla niej niezbyt dobrze. Bo jest mocno aromatyczna i mdła przez to. A wspomożona jakims neutralnym tłem - wydobywa z siebie najlepsze elementy smakowe i zapachowe. Neutralne tło może robić jabłko, gruszka, albo właśnie dynia. Taki pomysł podsunął mi kiedyś Fil a tym roku postanowiałam wprowadzić go w czyn, produkujac neutralny mus do ( między innymi) tego zastosowania.
Druga dynia została upieczona.
Dostanie dodatki jakieś ( zaraz się zobaczy, a potem dopiszę) i będzie robić za farsz do ravioli.
Tak mi się przesunął obraz z tła, które towarzyszyło mi przez ostatni miesiąc, do pola głównej akcji.
A rzeczy nieuchwytne, jednak majce wpływ- imponderabilia ujawniły w postaci dyni :)