Boli.
Pojechaliśmy na rowery, przedwczoraj, wczoraj padało ( a tam padało- lało) i dziś.
Tym, co mnie całą zaktywizowało były dzikie jabłka. W domu nieciekawa atmosfera, to sobie pomyślałam, że może taka wycieczka trochę rozgoni czarne chmury, trochę oderwie od ponurej rzeczywistości.
No to pojechaliśmy, nazbierać jabłek.
Mamy tu na Śląsku miejsca, w których kiedyś mieszkali ludzie, ale z racji szkód górniczych, czy tam innych racji ( są np poniemieckie wsie, wysiedlone na skutek powojennych planów zagospodarowania terenu) ludzie zostali przeniesieni, domy zburzone, a sady częściowo zostały. Wydziczałe, nikomu niepotrzebne, rosna sobie jabłonie, śliwki, grusze, orzechy. My się tymi owocami chętnie opiekujemy :)
Na rowerach za Racibórz byśmy chyba nie dali rady dojechać ( a tam bogactwo tego wszystkiego), ale do sąsiedniej osady- i owszem :)
Przy pierwszej wycieczce się okazało, że jabłka to jeszcze nie bardzo, jeszcze kwasiory są i w dodatku jest ich malutko, gruszki takoż, ale wypatrzyłam zielone orzechy laskowe. Myślałam, że będą jeszcze puste, ale nie :) Nazbieraliśmy trochę, z myślą, że wrócimy po nie za tydzień, kiedy będa bardziej dojrzałe...
Gdzie tam... w domu się z nimi szybko uporałam i zapragnęłam więcej. Poza tym okazało się, ze są już dojrzałe ostrężyny, a my nie mieliśmy w co ich nazbierać.
No i dziś wróciliśmy po nie :)
Po orzechy i ostrężyny.
Uprzednio wzięlismy języki, to znaczy przesłuchaliśmy tatę na okoliczność jego wiedzy co do występowania w najbliższych rejonach wszelakich dóbr: jezyn, opuszczonych jabłoni, grusz, śliw oraz grzybów.
Tata zeznał, że całkiem niedaleko naszego miejsca pozyskiwania płatków róży, jabłek, orzechów itd jest olbrzymia skarpa cała porośnięta jezynami.
No to jedziemy :)
Pojechaliśmy kawałek- spojrzałam do przodu, zobaczyłam ścieżkę, ostro wbijającą się w niebo, pełną dziur. Mówię lubemu, że ja nie dam rady. A on, ze dam.
I co? Ano wykrakałam se, hi. Nie dałam rady, rower wepchnęłam na górę.
Skarpę znaleźliśmy. Normalnie jakiś raj jeżynowy :) - W życiu nie widziałam ich tylu w jednym miejscu :)
W 10 minut nazbieraliśmy pełne woreczki i zdecydowaliśmy odwrót. Nie mam chyba kawałka ciała, którego by nie pocięły komary i te wstrętne "słońskie" muchy. Jednym pacnięciem zabijałam po 4. Żarły przez koszulkę, przez szorty, już nie mówiąc o odsłoniętych partiach ciała. One się pewnie cieszyły, że jedzonko samo do nich przyszło, my niekoniecznie.
W drodze powrotnej nazbieraliśmy jeszcze pęki dzikiej mięty.
Kwaśne jabłka, a właściwie skórki z nich zainicjowały u mnie produkcję octu jabłkowego. Na razie pachnie jabłkowo, drożdżowo, octowo- niekoniecznie. Treść jabłkową zasłoiczkowałam w postaci musu jabłkowo- waniliowego.
I tak pachnie w domu jabłkami, wanilią, cynamonem, miętą.
Jeżyny zamroziłam- okazało się, że nie mam już w domu cukru. Tak, ze galaretka jeżynowa z bazylią i wanilią będzie z następnych jeżyn, które przywieziemy, jak tylko zdobędziemy gdzieś stroje astronautów, które ochronią nas przez zmasowanym atakiem latających i gryzących stworów...
Boli mnie wszystko- uda mi drżą, mam biedę się wyprostować, siedzieć zresztą też mam biedę, tak mnie dupa boli, łydki mam podrapane od jeżyn i pokrzyw, a bąble wkurzająco swędzą, mimo smarowania jakimś brosem, czy czymś tam.
Pamięta ktoś może, czym się neutralizowało kwas mrówkowy, które te cholery wpuszczają? Octem, czy sokiem z cebuli? Czy mydłem? Bo tego środka z apteki to mi nie starczy na połowę pożartych miejsc.
A i tak pojechałabym jeszcze raz :)
Bóle miną:) ale te podrapania to nieprzyjemne, ja mam na rekach ,J ma na nogach od poszukiwania grzybów,w lesier gdzie jezyny scielą sie po scióce ,i zniszczylam sobie nimi moje ulubione trampki:(
OdpowiedzUsuńNasze jezyny na wiosce nam powyzerali i nic nie zebrałam,tyle co kilka zjadlam,ale jeszcze duzo niedojrzałych ,tylko pewnie ja juz z nich nie skorzystam,bo J wyjechał.
Ech..
Sposobu na przemywanie nie znam.
Jakich slonskich much, chyba konskich?? Nastepnym razem wypozycz stroje od pszczelarza na kilka godzin :))))
OdpowiedzUsuńJa sebie nawet nie mam gdzie na "szaber" pojsc, wszystko przepisowo i regulaminowo. Takze prosze nie narzekac, jakas cena tych zbiorow musi byc :))
Najfajniejsze jest w tym wszystkim, że masz Z KIM pojechać na taką wycieczkę. Piękne to jest, mmmm :]
OdpowiedzUsuńDora :) pewnie, ze minie, ale dziś ledwie chodzę, hi
OdpowiedzUsuńPoszlismy przed chwilą na spacer z lubym, na butach tym razem, bo siodełko cholernie uwiera ;)
Ledwie się doczołgałam z powrotem :)
A jeżyny u nas będą jeszcze długo, jest bardzo dużo czerwonych owoców, więc jeszcze kilka tygodni będą.
Magda :) ale tak troszeczkę ponarzekać mogę? ;)
A muchy faktycznie są końskie, ale tna tak boleśnie, że nawet słoń by wył, dlatego ja mówię na nie "słońskie"
Na szaber to i ja nie mam gdzie iść, a szkoda, bo chętnie bym znów tę adrenalinkę poczuła. Niestety, te drzewa są autentycznie niczyje, więc zbiór odbywa się w biały dzień, bez żadnego dreszczyka :)
Monia :)Towarzysz mógłby być troszkę łagodniejszy :P i trasy dostosowywać do moich możliwości
Ale rzeczywiście, fajnie, że on też lubi plenery ;)
Na te muchy to naprawde tylko kostium pszczelarza :) A narzekaj sobie, jak to sie mowi, na swoim jestes ;-) Buziak!
OdpowiedzUsuńŻe tak napiszę próbuj wszystkiego, ale....
OdpowiedzUsuńCebula, to o ile pamiętam, na ukąszenie po pszczołach czy innych osach była.
Ocet z kolei będzie piec jak diabli, zwłaszcza na tych rozdrapanych.
Liście babkilancetowatej takie lekko zmiętolone w ręce przykładaj. To zawsze działało na gojenie, ale na swędzienie doprawdy nie pamiętam.
Bo mnie komar ostatni raz użarł w ataku desperacji kilka dobrych lat temu ;> Mówiłam, że podła jestem co nie?! Nawet komarzyca mnie nie chce :P
Kup coś antyhistaminowego w aptece a jak nie to wapno pij.
Magda ;)- popytam, moze mi ktoś pożyczy na te plenery kostium pszczelarza :)
OdpowiedzUsuńAnovi :)Posmarowałam się octem- w sumie, to wolę, jak szczypie, niż jak swędzi.
O liściach babki to se zapomniałam.
Mnie też do tej pory nie użarł w tym roku ani jeden komar, i ogólnie- to nie jest jakiś wielki problem, bo mnie też nie chcą ;)
Teraz to jakieś przegięcie, one chyba naprawdę są bardzo zdesperowane.
Jestem cała w kropki.
Fajnie masz. U mnie kiepsko z owocami z powodu śnieżycy w maju, ale z "braku laku" nazbierałam dzikich mirabelek. Nie wiedziałam, że takie smaczne dżemy z nich wychodzą! W tym roku będę miała tyle przetworów, że będę się o słoiczki potykać na każdym kroku :-) Ja przerabiam owoce, jakie tylko chwycę, a mama robi dla mnie sałatki, ogóry i pomidory ze swojej działki, bo ma wyrzuty sumienia, że jestem za daleko, aby korzystać ze świeżych.
OdpowiedzUsuńMnie żadne smarowidła nie pomagają, ukąszenia łagodzi wapno pite w większych ilościach.
Riannon, zaraz sobie zapodam wapno, bo już wścieku dostaję.
OdpowiedzUsuńSłoiczkujesz :>
Ja za mirabelkami nie przepadam, ale spróbuję zrobić dżem. Z jakimś fajnym dodatkiem, ale to mnie dopiero podkusi, jak będę je ( te mirabelki) mieć w garze :)
Jutro ma być chłodniej, to pojedziemy na rekonesans w te miejsca, gdzie wysiedlili ludzi z powodu budowy autostrady.